Organizowane od dziewięciu lat przez Polsat „największe i najbardziej prestiżowe muzyczne wydarzenie roku" tym razem przypominało stypę. W piątkowym koncercie TOP, prezentacji dziesięciu artystów, którzy sprzedali w minionym roku najwięcej płyt, znalazły się tylko dwa ciekawe występy. Jeden był powrotem do muzycznych tradycji znad Wisły, drugi – odważnym krokiem naprzód.
Maryla Rodowicz zjawiła się na scenie jako bosonoga rusałka – kostiumu mogłaby jej pozazdrościć Lady Gaga. Śpiewała swingowe wersje piosenek z lat 50. nagranych z Krzysztofem Herdzinem. Okazało się, że „Autobus czerwony" i „Karuzela" działają nawet na tych, dla których połowa XX wieku to prehistoria. Występ Rodowicz był jedynym, przy którym publiczność w sopockiej Ergo Arenie zaczęła się biesiadnie kołysać, a nawet wstała z miejsc.
Rodowicz przypomniała, co mieliśmy najlepszego, a Monika Brodka – co jeszcze może się zdarzyć. Ubrana w etnofuturystyczny kostium i otoczona przez fosforyzujące jelenie śpiewała drapieżne, ale melodyjne piosenki z elektryzującym bitem. Charyzmatyczna góralka miała w sobie coś z Björk i Roisin Murphy i jako jedyna w topowej dziesiątce była reprezentantką nowych czasów.
Na świecie fenomenem stają się muzycy, którzy stawiają na indywidualność i nowe brzmienia. W Polsce wciąż wygrywają nudne formaty. Choćby te z repertuaru Anny Wyszkoni, która sprytnie wykorzystuje sentymenty publiczności. Jej popowa modlitwa „Wiem, że jesteś tam" to odcinanie kuponów od sukcesów Piotra Rubika. Grzegorz Skawiński z Kombii znów życzył nam „Słodkiego, miłego życia". Po 35 latach może pozować na weterana, bo powróciła muzyczna moda na plastik i syntezatory. Akordeonowe przeboje Marcina Wyrostka i Czesław Śpiewa potwierdziły, że mamy słabość do utworów nostalgicznych i doprawionych egzotyczną nutą, a obecność Raz Dwa Trzy – że nigdy dość mądrych piosenek.
Mimo to przegląd najpopularniejszych albumów wypadł przygnębiająco i blado, a festiwal tradycyjnie już balansował na granicy żenady. Występu odmówiło dwóch artystów, których płyty najchętniej kupowaliśmy w minionym roku: Kazik Staszewski i raper O.S.T.R. Ci, którzy przyjechali, robili dobrą minę do złej gry. TOPtrendy to impreza bez artystycznego zaplecza, pozbawiona wiarygodności i autorytetu. Smutna arena, na której wartościowe propozycje walczą o przetrwanie w dyktaturze kiczu. Boleśnie dowiódł tego koncert duetu Krajewski & Piaseczny. Muzycy tej klasy, co Seweryn Krajewski – wciąż śpiewa jak młodzieniec, a komponuje jak mistrz – zasługują na więcej niż minirecital wciśnięty między reklamy a paplaninę konferansjerów. Na coś więcej niż statuetka wręczana przez bezimienną „asystentkę" w różowej mini.