Właściwie można by powiedzieć z przekąsem, że tak jak ten album brzmiałaby większość płyt, gdyby nie producenckie sztuczki i komputerowe retusze.
Jednak grupa na taką złośliwość nie zasłużyła: nie chce imponować wypolerowanymi do granic nijakości przebojami. Gra bluesa i wczesną odmianę rock and rolla sprzed debiutu Elvisa Presleya, kładąc nacisk na ekspresję, witalność i naturalność przekazu.
Ten styl doprowadził na szczyt m.in. White Stripes. Kitty, Daisy & Lewis łączy z duetem Meg i Jacka White'ów m.in. to, że na perkusji gra dziewczyna – Daisy Durham albo jej młodsza siostra Kitty. Trio różni się od White Stripes tym, że naprawdę tworzy je rodzeństwo i na pewno nie okaże się nigdy, że gitarzysta Lewis Durham był mężem jednej z multiinstrumentalistek – to naprawdę ich brat!
Jest również didżejem, ale poza płytami kolekcjonuje wyposażenie studiów nagraniowych z lat 40. i 50. To dzięki niemu zespół używa mikrofonów, jakie współtworzyły charakterystyczne brzmienie powojennych nagrań. Piosenki rejestruje na ośmiośladowym magnetofonie, co ogranicza możliwość poprawiania ich w stylu Lady Gagi.
Zamiłowanie do muzykowania trio zawdzięcza rodzicom. Ojciec był założycielem i inżynierem dźwięku w londyńskich studiach The Exchange, a mama grała na perkusji w punkowej grupie The Raincoats, która odwiedziła Polskę w 1980 r. Wspierają dzieci na koncertach, ale niczego im nie narzucają. Pewnie dlatego w przeciwieństwie do młodzieńczych kostiumów mamy córki preferują eleganckie sukienki, Lewis zaś przyciąga wzrok dziewcząt fryzurą a la kaczy kuper.