Gdy czytam o „najlepszych pruskich tradycjach", robi mi się niedobrze. A w to, że „opowieść płk. Eismanna charakteryzuje się obiektywizmem i jest całkowicie wolna od prób usprawiedliwiania się, dając świadectwo jego osobistej postawie jako prawego żołnierza, oficera i człowieka zachowującego się honorowo we wszelkich okolicznościach", po przeczytaniu „Pod dowództwem Himmlera" mocno wątpię. Między bajki bowiem pozwalam sobie włożyć zapewnienie autora, że powody, dla których wyznaczony został tzw. Ia – „na tym niezwykle wysokim szczeblu dowodzenia", są mu nieznane, a zdziwieniu jego nie było końca, gdyż powszechnie wiedziano, iż jest „raczej krytycznym podwładnym, zdecydowanie nienasiąkniętym »ideami« narodowego socjalizmu".
Zapewne ten krytycyzm kazał mu napisać takie na przykład słowa o plamie na honorze... Armii Czerwonej. Chodziło mu o akty terroru wobec uchodźców i masowe gwałty na „starych i młodych kobietach niemieckich, od siwowłosych staruszek do małych dzieci". „Każdy z niemieckich żołnierzy – zapewnia hitlerowski sztabowiec – którzy walczyli na froncie wschodnim w Rosji zarówno w czasie wielkiej ofensywy, jak i odwrotu wesprze moje słowa i zaświadczy, że nigdy nie widział, aby Wehrmacht dopuszczał się tego rodzaju zbrodni – odpowiednie jest tu z pewnością określenie »zbrodni przeciwko ludzkości«".