Bogowie wyciągają ręce, zbierają z ziemi perły i połykają je – od takiej opowieści zaczyna się nowy album Björk. Otwierająca "Moon" przypomina baśniową kołysankę. Dźwięczą potrącane lekko struny harfy – to zapewne złudzenie, bo na potrzeby nagrania skonstruowane zostały specjalne instrumenty: organy, harmonium, czelesta – wszystkie sterowane z komputerowych pulpitów.
Björk opowiada o życiu, które jest żywiołem stymulowanym przez ryzyko: "Najlepszy sposób, by zacząć od nowa, to ponieść klęskę". Towarzyszy jej tradycyjny chór żeński z Islandii. Na "Biophilii" wokalistka z dziecięcym zachwytem, ale i głęboką fascynacją przedstawia siły rządzące światem, nazywa je technologią natury.
W minimalistycznej "Cosmogony" przywołuje legendy o powstaniu wszechświata. Narodził się z czarnego jaja, został wyrzeźbiony przez naszych przodków, a może to wielki wybuch uwolnił światło. Dopóki trwa utwór, podróżujemy w kosmosie – dźwięków jest niewiele, za to dużo wolnej przestrzeni i ciszy. W finale żeńskie głosy długo osuwają się w dół pięciolinii, jakby nie miała końca.