Tori Amos przyjeżdża do Warszawy promować swój najnowszy, tegoroczny album „Night of Hunters". Bardzo lubi u nas występować – to będzie już jej szósty koncert w Polsce.
– Główną bohaterką mojej muzycznej opowieści jest kobieta rozczarowana, zakleszczona w niesatysfakcjonującym, dopalającym się związku. W ciągu jednej nocy doznaje olśnienia, które sprawia, że odkrywa siebie na nowo. Słuchacz ma szansę towarzyszyć jej podczas tej mentalnej podróży. Jest świadkiem przemiany bohaterki. Z nią i towarzyszącą jej muzyką dociera do stanu pełnej samoświadomości. Ma szansę zajrzeć w głąb emocjonalnych i muzycznych zawiłości – tak o treści swojej nowej płyty mówi Tori Amos.
A co z muzyką? Kiedy okazało się, że jej album wyda Deutsche Grammophon – wytwórnia specjalizująca się w muzyce poważnej – zainteresowanie projektem wyraźnie wzrosło. Ale pojawił się także niepokój, bo płyty innej gwiazdy popu – Stinga – którą pod swoje skrzydła wziął ten szacowny wydawca, okazały się nieudane. Jak jest w przypadku Tori Amos? Efekt jest niejednoznaczny, płyta może się podobać, ale jest niestety nieco nużąca i mało urozmaicona.
„Night of Hunters" to cykl pieśni inspirowanych popularnymi tematami muzycznymi z ostatnich 400 lat, min. muzyką Bacha, Chopina, Musorgskiego, Mendelssohna, Debussy'ego. Ale nie są to piosenki napisane wprost do utworów wielkich kompozytorów, artystka często dość daleko odchodzi od oryginału.
Na szczęście na pierwszym planie wciąż jest niesamowicie wciągający głos Amos i jej fortepian, natomiast rockowy zespół został zastąpiony smyczkami i zestawem instrumentów dętych. Spokojne, klasycyzujące aranżacje i emocjonalny chłód tej muzyki spowodowały, że nie wszystkim ta płyta się podoba. Elegancja, spokój, wykwintność, wyrafinowanie – to słowa, którymi można opisać to wydawnictwo. Ale wyparowały gdzieś emocje, ten pazur, którym Tori Amos potrafiła drapnąć i dać do myślenia.