Każdy szanujący się teatr i festiwal operowy na świecie oferuje całą gamę swych przedstawień na DVD. Płyty są formą promocji, ale i źródłem dodatkowych dochodów. My wydajemy je niesłychanie rzadko, a jeśli już, traktujemy je jak artystyczne wyzwanie.
Innym wystarczy zainstalowanie kilku kamer na widowni, bo realizatorzy wychodzą z założenia, że płyt DVD szukają operowi fani, którzy chcą mieć namiastkę uczestnictwa w normalnym przedstawieniu. Narodowemu Instytutowi Audiowizualnemu, który jest wydawcą „Orfeusza i Eurydyki", ten sposób rejestracji nie wystarczył.
Reżyserii podjęła się Kasia Adamik działająca w świecie filmu. Z niego do opery przyszedł też Mariusz Treliński, twórca inscenizacji „Orfeusza i Eurydyki" Glucka w Operze Narodowej w 2009 r. Akcję słynnego XVIII-wiecznego dzieła przeniósł do wielkomiejskiego apartamentowca, z jadalnią, sypialnią i łazienką. Historię nieudanego związku kobiety i mężczyzny uzupełnia rzadki na operowej scenie konkret codziennego życia z kawą, laptopem i szafą typu Komandor.
W spektaklach Mariusz Treliński stosuje filmowy szybki montaż, myśli obrazem, posługuje się zbliżeniami. Zachował jednak szacunek do reguł operowej sztuki, czego nie można powiedzieć o Kasi Adamik. Dla niej opera jest statyczna i nudna, za wszelką cenę stara się zatem zdynamizować jej akcję. Kamera krąży po scenie, podpatrując bohaterów. To już nie spektakl, lecz sfilmowana opowieść o mężczyźnie i jego ukochanej, która wybrała śmierć. Jednak współczesny Orfeusz wydobywa zmarłą Eurydykę nie z podziemi Hadesu, lecz z własnej pamięci.
Na kanwie nowatorskiej interpretacji opery Glucka mógłby powstać piękny i przejmujący film. Zwłaszcza że w oczach znakomitych wykonawców: Olgi Pasiecznik (Eurydyka) i Wojtka Gierlacha (Orfeusz) Kasia Adamik potrafi odnaleźć prawdę przeżyć. Jednocześnie jednak kamera operująca zbliżeniami wychwytuje sztuczność sytuacji: to nie mieszkanie, lecz teatralna dekoracja z nieprawdziwym drzwiami i oknami. A więc – wszystko jest grą i udawaniem.