Główny bohater pana sztuki, Bogumił, próbuje ułożyć sobie życie w czasach kryzysu gospodarczego. Czy ekonomiczna recesja mocno określa współczesnych ludzi?
Michał Walczak: Uwierzyliśmy w dobrobyt i stabilizację, które można osiągnąć poprzez ciężką pracę i zaciąganie kredytów. Okazało się, że kapitalizm złożył obietnicę bez pokrycia. Boimy się robić plany na przyszłość i nie ufamy rynkowi, władzy ani ekonomistom. To paradoksalnie twórczy moment. Gdy świat materii zawodzi, popęd do zarabiania czy konsumpcji słabnie - powstaje impuls do duchowych poszukiwań.
Kryzys wzmaga wiarę w Boga?
Obserwując siebie i moich przyjaciół, dostrzegam tęsknotę za szeroko rozumianym sacrum. Męczy nas rola mrówek zasuwających od rana do wieczora, by w weekend wyżyć się w galeriach handlowych. Mamy dość wspólnoty kupowania i ubijania doraźnych interesów. W relacjach z ludźmi - także w pracy - szukamy idei. Pragniemy wiary przekraczającej doraźny kontekst. Równocześnie wstydzimy się otwarcie przyznać do duchowych potrzeb, bo polska religijność pachnie obciachem. To rozdarcie było impulsem do napisania sztuki.
Bohater „Boskiego romansu" pracuje w Holybanku, który wykorzystuje w promocji symbole chrześcijańskie. Sprzedaje np. kredyty jako drogę do zbawienia. To kpina z korporacji?