Wczorajszy występ laureata Grammy, legendarnego pianisty Herbiego Hancocka, zakończył główną część festiwalu. 29 lipca zaśpiewa w Sali Kongresowej zjawiskowa Melody Gardot i będzie to efektowne postscriptum.
W tym roku WSJD wrócił do idei prezentowania utytułowanych artystów, którzy gwarantują duże zainteresowanie słuchaczy. Frekwencja stała jednak pod znakiem zapytania, bo przeniesienie koncertów z Sali Kongresowej do klubu Soho Factory na Pradze było ryzykowne. Jednak chęć posłuchania wybitnych jazzmanów przeważyła i w czwartek wieczorem hala wypełniła się niemal całkowicie.
Koncert rozpoczął kwintet Wojciecha Mazolewskiego, który popularnością już tylko nieznacznie ustępuje Tomaszowi Stańce i Leszkowi Możdżerowi. Jest pierwszym jazzmanem, którego nagrania trafiły na Listę Przebojów Trójki. Fenomen tego artysty polega na jego komunikatywności, docenianiu roli mediów, a od strony muzycznej – na łatwo wpadających w ucho kompozycjach i efektownych koncertach w całej Polsce. Każdy jest inny, w każdym modyfikuje program, zmienia aranżacje kompozycji, a muzycy starają się grać coraz lepiej. Nie tylko lider zwraca uwagę ekspresyjnymi solówkami. Wzrok przyciąga także pianistka Joanna Duda z efektownym irokezem na głowie. Występem Mazolewskiego i amerykańskich gwiazd zainteresował się nawet Program 2 TVP, co w przypadku jazzowych koncertów jest rzadkością.
Saksofonista Joshua Redman należy do elity współczesnego jazzu. Tym razem był gościem tria The Bad Plus, zespołu grającego z rockową ekspresją. Solówki Redmana nie tylko wzbogaciły brzmienie grupy, już sama jego obecność podniosła poziom muzyki zespołu i sprawiła, że był to najlepszy ich występ z tych, jakie słyszałem w Polsce i za granicą. Gdyby pokusić się o ranking tegorocznego WSJD, to Redman i The Bad Plus rywalizowaliby o palmę pierwszeństwa z kwintetem prawdziwych tuzów amerykańskiego jazzu: saksofonisty Joe Lovano i trębacza Dave'a Douglasa oraz z kwartetem saksofonisty Miguela Zenóna.
Lovano i Douglas wspomagani przez genialnego perkusistę Joeya Barrona są klasą dla siebie, ale większe wrażenie zrobił Miguel Zenón, który wcale nie ustępuje im wyrafinowanym brzmieniem i mistrzostwem aranżacji. Ma jednak tę przewagę, że atakuje z drugiej linii, nie jest jeszcze tak sławny. Też ma w zespole najlepszych muzyków, a latynoskim przebojom z lat 20. i 30. nadał formę pasjonujących suit zawierających momenty nostalgicznej zadumy i radosnego tańca. Słowem – zachwycająca muzyka na długo zapadająca w pamięci.