Potem zmienił zdanie. – Powoli będziesz pięła się w górę, a w drugiej połowie życia nie będziesz schodzić ze sceny – przepowiedział. I miał rację.
Po ukończeniu studiów w 1935 r. grała w teatrach Warszawy, Poznania i Katowic. Okupację spędziła w stolicy, imała się różnych zajęć, po wojnie wróciła na scenę, ale wciąż czekała na wielką szansę. Ta zjawiła się, gdy przedstawiono ją Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu i w 1946 r. zaczęła występować w krakowskim kabarecie Siedem Kotów. Na tej scence narodziła się jako mistrzyni kabaretu.
Gałczyński był pierwszym autorem, który pisał specjalnie dla niej. Dzięki niemu stała się Hermenegildą Kociubińską, Sierotką czy Żoną Wacia. Potem teksty dostarczali Jerzy Jurandot, Stefania Grodzieńska, Zdzisław Gozdawa i Wacław Stępień, autorzy związani z warszawskimi kabaretami Szpak i Dudek, oraz Jeremi Przybora – w radiowym Teatrzyku Eterek i Kabarecie Starszych Panów.
Można powiedzieć, że miała szczęście, pracując z takimi tuzami. Ale przecież ona była ich muzą, inspiracją i wymagającą partnerką. "Sierotkę" kazała Gałczyńskiemu "przeprawić", bo uznała, że nie ma w niej akcji i napięcia. Do kolejnych propozycji też wielokrotnie nanosił poprawki. Wyjątkiem był Jeremi Przybora.
– Do jego tekstów podchodziłam z ogromnym pietyzmem, szanowałam "od kropki do kropki" – opowiadała "Rz".
Im bardziej pochłaniał ją kabaret, gdzie zachwycała kolejnymi perełkami wokalno-aktorskimi ("Blady Niko", "Shimmy szuja", "Ballada jarzynowa", "Tango kat", "Prysły zmysły"), tym bardziej w cieniu pozostawały jej role teatralne. A przecież w latach 70. w warszawskim Teatrze Nowym była m.in. Szambelanową w "Panu Jowialskim" Fredry czy Aurelią w "Wariatce z Chaillot" Giraudoux.