Lekko jak motyl
Chociaż Coldplay zagrał "Paradise" dopiero na finał, od początku było jak w muzycznym raju. Pulsowały fosforyzujące opaski rozdane 50 tysięcy fanom, którzy stali się niemal tak ważną częścią widowiska jak zespół. Przypominali posypkę dodaną do smakowitego loda. Na sam widok zrobiło się słodko. Tło stanowiło pięć gigantycznych okrągłych ekranów: promieniowały ciepłymi barwami i animacjami, transmitując obrazy muzyków z siłą pięciu słońc.
Anglicy od pierwszej chwili dawali z siebie wszystko i nie czekali na bisy, by wystrzelić ponad widownię pióropusze konfetti oraz podać do zabawy setki kolorowych balonów i piłek. Całość dopełniały kolorowe dmuchane figury, w tym motyle.
Blisko fanów
Zanim rozpoczął się show, rapował ostro z taśmy Jay-Z, potem był orkiestrowy, monumentalny temat „Back To The Future" i dopiero wtedy rozbrzmiały dźwięki "Mylo Xyloto" wzmocnione laserami. Szybkiej niż one przemieszczał się tylko na ekranie zarys wielobarwnej sylwetki bohatera ostatniej płyty Coldplay. Jego tempo odpowiadało scenicznemu temperamentowi lidera Chrisa Martina, który śpiewał, grał na gitarze i pianinie, animując kolegów do jeszcze większego zaangażowania na głównej scenie oraz wybiegu.
Nawiązał szybki kontakt z fanami, komplementując ich śpiew, a także „piękną Warszawę", co w jego ustach nie brzmiało fałszywie. Przez cały ponad stu minutowy show emanowała z niego pozytywna energia. Martin starał się z nią docierać do fanów bezpośrednio, jak najbliżej. Dziesiątą piosenką wieczoru był przebój „Princess of China" zagrany na małej scenie po środku stadionu. Z ekranów towarzyszyła kwartetowi Rihanna. Jeśli komuś nie podobał się nazbyt popowy szlagier, mógł się zadowolić fortepianowym "Up In Flames" oraz „Warning Sign". Drugi występ pośród fanów rozpoczął bisy. Przy wyciemnionych światłach muzycy przemieścili się niezauważeni tam, gdzie stali fani z najtańszymi biletami i zagrali o o wiele lepszy zestaw piosenek niż na środku obiektu — „Us Against The World" i „Speed of Sound".
Rockowy styl
W pierwszej części show najlepiej wypadło akustyczno-rockowe "Major Minus" i fortepianowy „Scientist", a także „Violet Hill" wzmocniony potężnie granym na perkusji rytmem. Wtedy Coldplay brzmiał jak rasowy rockowy zespół. Jednak prawdziwe szaleństwo rozpoczął zestaw piosenek z poprzedniej płyty, wprowadzający w atmosferę finału — dynamiczne, wykonane z towarzyszeniem orkiestrowego podkładu „Viva la vida!" i „Charlie Brown".