Podobno po sposobie dyrygowania można powiedzieć nie tylko kto, jakim jest artystą, ale również człowiekiem.
Antoni Wit:
Tego aspektu nie będę uwzględniał oceniając uczestników Konkursu im. Fitelberga, choć w tym twierdzeniu zapewne jest sporo prawdy. Kiedy oglądało się Leonarda Bernsteina przy pulpicie dyrygenckim, wiadomo było, że jest człowiekiem, który pragnie, by wszyscy go kochali. Na koncertach Herberta von Karajana widać było, że trzeba się mu podporządkować. Mnie może trudniej go oceniać, bo gdy byłem asystentem Karajana i miałem możliwość obserwacji, pracował już tylko z jedną orkiestrą, którą znał od ponad 20 lat. To powoduje inny rodzaj relacji. Swoją drogą, ciekawe, co by słuchacze powiedzieli o mnie, gdyby po występie mieli mnie scharakteryzować.
Jest w zachowaniu dyrygenta na estradzie także element autokreacji?
Na pewno tak. Są na przykład dyrygenci, którzy podczas koncertu potrafią nawiązać kontakt nie tylko z orkiestrą, ale i z publicznością.