Wojciech Kilar nie żyje

W wieku 81 lat zmarł w Katowicach po długiej chorobie kompozytor Wojciech Kilar. Wielki twórca muzyki koncertowej i filmowej przegrał walkę z chorobą nowotworową

Aktualizacja: 30.12.2013 09:33 Publikacja: 29.12.2013 10:51

Wojciech Kilar, kompozytor. Zmarł 29 grudnia 2013 roku.

Wojciech Kilar, kompozytor. Zmarł 29 grudnia 2013 roku.

Foto: Fotorzepa, Magdalena Jodłowska Magdalena Jodłowska

Uroczystości pogrzebowe Wojciecha Kilara odbędą się 4 stycznia w Katowicach.

Najwspanialsza muzyka filmowa i najważniejsze utwory Wojciecha Kilara

Zbyt wielka popularność w przypadku artysty zajmującego się sztuką nienastawioną na masowy odbiór świadczy często o tym, że twórca pragnie jednak schlebiać gustom publiczności. Przypadek ten nie dotyczy Wojciecha Kilara.

Niemal wszystko, co komponował, niezależnie, czy był to prosty motyw filmowy czy wielka msza, natychmiast zyskiwało ogromne uznanie. Nawet nowatorski „Riff 62" wykonany po raz pierwszy na festiwalu Warszawska Jesień w 1962 roku tak się spodobał słuchaczom spragnionym awangardowych brzmień, że utwór trzeba było bisować.

Reżyser Krzysztof Zanussi wspomina w rozmowie z Barbara Hollender kompozytora, który jest autorem muzyki do wszystkich jego filmów.

Niemal od początku drogi twórczej poruszał się po dwóch artystycznych dziedzinach: muzyki koncertowej oraz filmowej, bo kontakty z kinem nawiązał w 1958 roku przy „Nikt nie woła" Kazimierza Kutza. Stał się autorem ścieżek dźwiękowych do ponad150 tytułów takich reżyserów jak Andrzej Wajda, Kazimierz Kutz, Roman Polański, Janusz Majewski czy Jane Campion.

Dwa nazwiska trzeba oddzielnie wymienić. Pierwsze to Krzysztof Zanussi, który poprosił go muzykę do fabularnego debiutu – „Struktury kryształu" i odtąd nie rozstawał się z nim przy każdym filmie. Z kolei Francis Ford Coppola tak zachwycił się jego utworami orkiestrowymi, że zadzwonił do Polski o trzeciej nad ranem i poprosi o muzykę do „Draculi".

Niezależnie jednak, co tworzył, do pracy podchodził z tym szacunkiem. – Dla filmu piszę dokładnie tak jak dla filharmonii. – tłumaczył w rozmowie z „Rz". – To są te same akordy, melodie, podobna instrumentacja, ale w muzyce filmowej nie ma narracji. Tymczasem druga nuta powinna wynikać z pierwszej, trzecia z obu poprzednich i tak do samego końca. Być może takie myślenie jest przestarzałe. Ja jednak staram się pisać zgodnie z regułami określonymi przez jednego z bohaterów „Alicji w krainie czarów": zaczynam od początku, opowiadam po kolei, a gdy dochodzę do końca, to przerywam. Staram się mówić zwięźle, co nie nie znaczy krótko. Czasami zresztą godzina muzyki nie nuży, a bywa, że utwór trwa pięć minut, a my w połowie już jesteśmy znudzeni.

Urodzony w 1932 roku przeszedł podobną drogę, jak młodsi o rok koledzy: Henryk Mikołaj Górecki i Krzysztof Penderecki. Na przełomie lat 50. i 60. odrobił lekcję obowiązkowej awangardy, stając się jednym z jej czołowych przedstawicieli. A kilkanaście lat później docenił tradycję i polski folklor, więc część krytyków oskarżyła go o zdradę ideałów młodości.

On jednak nie przejmował się tymi zarzutami, dał dowód wielkiego talentu oraz wyobraźni muzycznej skomponowanym w 1974 r. „Krzesanym". – W momencie kiedy powstał, był szokiem dla słuchaczy. – uważa Antoni Wit. – Z biegiem lat utwierdza się we mnie świadomość, że „Krzesany" to niezwykłe arcydzieło. Można w nim odnaleźć pewne cechy, które później występują w innych kompozycjach Kilara, a to cecha charakterystyczna wybitnych twórców. Dzięki niej możemy potem rozpoznać bez kłopotu symfonie Brucknera, Mahlera czy utwory Kilara.

– Uważam, że prawdziwie wartościowe są te utwory, które wykonawcy chcą grać, a publiczność słuchać. Myślę tu oczywiście o towarzystwie filharmonicznym – mawiał Kilar. Miał takich kompozycji wiele: „Orawa„ „Kościelec", „Missa pro pace", „Siwa mgła", Koncert fortepianowy... Jego dorobek kompozytorski nie jest aż tak liczny, ale każdy utwór budzi uznanie precyzją formy. On nie ukrywał zaś, że wiele z nich powstawało bardzo długo. W Hollywood budził zdumienie, początkowo potraktowano go bowiem jak typowego kompozytora amerykańskiego, który dostarcza pomysł, a instrumentacji dokonuje ktoś inny, bieglejszy w pisaniu partytur. On zaś wszystko robił sam.

Urodził się we Lwowie, najpiękniejszym mieście świata, jak mówił, do którego po wojnie nie chciał wracać, by nie przywoływać wspomnień. Swoje miejsce znalazł na Śląsku. Gdy w Ameryce pytano go, co należy robić, aby pisać taką muzykę, jak on odpowiadał: – To proste, trzeba mieszkać w Katowicach.

Był niesłychanie skromny, delikatny i wyciszony. To jednak tylko część prawdy. Tadeusz Konwicki powiedział kiedyś o nim, że ma w sobie honor i godność człowieka Kresów. Krzysztof Zanussi twierdzi, że było w nim coś z kota: pozwalał się adorować, ale pozostawał człowiekiem zamkniętym w sobie. Koty zresztą bardzo kochał. Krzysztof Kutz opowiadał zaś, jak kiedyś z podróży po Polsce przysyłał mmu z każdej knajpy kartkę z informacją, co dobrego zjadł. Bo umiał cieszyć się życiem, jako jeden z pierwszych imponował w PRL dobrym, zachodnim samochodem, fordem escortem. W Paryżu miał ulubione lokale, w których umawiał się na pogawędki z Romanem Polańskim.

Zawsze była przy nim była żona, Barbara. Poznał ją na roku dyplomowym w katowickiej Akademii, ona robiła maturę w liceum muzycznym. – To była miłość od pierwszego wejrzenia, prawdziwe zrządzenie Bożej Opatrzności które porównuję do pioruna, jak w „Ojcu chrzestnym" – opowiadał w jednym z wywiadów.

Ci, którzy znali ich bliżej, twierdzą, że pani Barbara miała ogromny wkład w biografię artystyczną męża. Po śmierci żony w 2007 roku coś w jego życiu bezpowrotnie się skończyło. I muzyki też otrzymywaliśmy od niego coraz mniej.

Najwspanialsza muzyka filmowa

1. „Pan Tadeusz", reż. Andrzej Wajda – mamy tu najbardziej polski polonez, przebijający popularnością kompozycje Chopina oraz „Pożegnanie Ojczyzny" Ogińskiego.

2. „Ziemia obiecana", reż. Andrzej Wajda – mistrzostwo w łączeniu muzyki z obrazem, jest pastisz Rossiniego, są dźwięki naśladujące pracę maszyn i przebojowy walc.

3. „Dracula", reż. Francis Ford Coppola – jedna z niewielu prac filmowych Kilara, którą pozwalał wykonywać w formie orkiestrowej suity, ku zadowoleniu publiczności.

4. „Salto"', reż. Tadeusz Konwicki – skomponowane do filmu tango z przejmującym solem klarnetu to arcydzieło, a scena, której ono towarzyszy, nabiera cech narodowego dramatu.

5. „Trędowata", reż. Jerzy Hoffman –  walc został tu tak zinstrumentowany, że większość hollywoodzkiej muzyki filmowej brzmi przy niej beznadziejnie.

 

Najważniejsze utwory

1. „Krzesany", 1974 - poemat symfoniczny, nazwany apologią góralszczyzny. Eksportowa muzyka polska, w każdym miejscu na świecie przyjmowana entuzjastycznie.

2. „Orawa", 1986 – rzecz obowiązkowa dla każdej orkiestry kameralnej, którą Kilar potraktował tak jak góralską kapelę. Powiedział też: – To jedyny utwór, w którym nie zmieniłbym jednej nuty.

3. „Missa pro pace", 2000 –  wielka liturgiczna msza na głosy solowe, chór i orkiestrę. Wybitny krytyk Bohdan Pociej stawiał ją na równi z mszami Bacha, Beethovena czy Strawińskiego.

4. „Riff 62", 1962 –  Termin zaczerpnięty z jazzu, który Kilara fascynował. W momencie powstania utwór był symbolem sprzeciwu wobec tradycji.

5. „Exodus", 1981 –  poemat na chór i orkiestrę nawiązujący do biblijnej Księgi Wyjścia z echami muzyki żydowskiej, reggae Boba Marleya oraz „Bolera" Ravela.

 

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"