- Fotografie Vivian są po prostu do zakochania – mówi Joanna Kinowska, kuratorka wystawy. - Dokładnie pamiętam kiedy obejrzałam je po raz pierwszy. Było to w 2009 roku, gdy John Maloof, reżyser filmu „Szukając Vivian Maier" opublikował jej pierwsze zdjęcia w Internecie. To była zbiorowa euforia, wszyscy bardzo entuzjastycznie się wypowiadali i czekali na więcej. To są świetne kadry, znakomicie przyłapane chwile, fantastyczne kompozycje i mnóstwo emocji, pasji. W całej jej twórczości najbardziej uderza mnie niesamowita konsekwencja. Wykształciła swój styl, wiadomo co przykuwało jej uwagę. Taką konsekwencję zwykło się zdobywać oglądając zdjęcia mistrzów lub ucząc się na warsztatach, w szkołach. Tymczasem ona dochodziła do tego sama i tylko sama. Te zdjęcia mają ogromną siłę, energię, po prostu zachwycają.
A jaka była ich autorka?
W ogromnych butach i płaszczu wyglądała jak Mary Poppins, tylko zamiast parasola nosiła ze sobą aparat fotograficzny. Robiła nim tysiące zdjęć, którymi nie interesował się nikt. I zapewne pozostałyby niezauważane, gdyby nie to, że dwa lata przed jej śmiercią, w 2007 r. John Maloof kupił na jednej z garażowych wyprzedaży, za 389 dolarów, pudełko z negatywami. Okazało się, że było w nim 100 tys. czarno-białych zdjęć zrobionych w latach 50. i 60. na ulicach Nowego Jorku i Chicago. Maloof zachwycił się tymi fotografiami i postanowił odnaleźć ich autorkę. Przy okazji, wspólnie Charlie Siskelem nakręcił wciągający od pierwszych minut dokument „Szukając Vivian Maier".