10 grudnia 2007 roku po triumfalnym koncercie Led Zeppelin w londyńskiej hali O2 świat znowu stał przed zespołem otworem. W sali przyjęć, oprócz kolegów z grupy, czekała z gratulacjami cała śmietanka rocka – w tym Priscilla Presley, Paul McCartney i Mick Jagger.
Książka Paula Reesa ujawnia, co zrobił tamtego wieczoru Robert Plant. Po krótkim namyśle nie poszedł na ekskluzywne party, tylko pojechał do obskurnego tureckiego baru na przedmieściach, gdzie zamówił pół butelki wódki i talerz humusu. Opróżnił je w towarzystwie zakochanych par i gangsterów, postanawiając, że powrotu na stadiony świata największej legendy hard rocka nie będzie. Nie z jego udziałem.
Już wcześniej, w trakcie prób, między Page'em i Plantem dochodziło do napięć. Robert się często ulatniał, by promować album „Raising Sand" nagrany z Alison Krauss, który święcił niesamowite triumfy. Nie miał racji gimnazjalny nauczyciel Planta, który gdy zobaczył go na wagarach z papierosem w ustach, usunął ze szkoły, twierdząc, że niczego w życiu nie osiągnie. Już w 1975 roku nauczyciel mógł przeczytać w „The Financial Times", że jego uczeń wraz z kolegami z Led Zeppelin zarobił w ciągu roku 40 mln dolarów.
Ojcem chrzestnym grupy był Alexis Corner, z którym grali najwybitniejsi muzycy młodego pokolenia, w tym Jimmy Page i Robert Plant. Page jako muzyk sesyjny był już wtedy – w 1968 roku – krezusem. Mieszkał w przerobionym na studio hangarze, przed którym stał jego bentley. Plant widział więc na własne oczy, jak wygląda sukces.
Muzycy musieli jednak pokonać wiele barier. Page był starszy o cztery lata i bardziej wycofany niż towarzyski Robert. Połączyła ich sympatia do piosenki „Babe, I'm Gonna Leave You". Nagrali ją na pierwszej płycie, której produkcja kosztowała 1782 funty. Dziś mało kto wierzy, że żadna z brytyjskich wytwórni nie chciała podjąć się wydania albumu, a widownia na koncertach świeciła pustkami.