„Onirica", reż. Lech Majewski
Wyd. Galapagos Film

Lech Majewski jest niezwykle ciekawym artystą, wizjonerem polskiego kina. A pełna bólu i cierpienia, ale też rozmaitych znaków kulturowych „Onirica" jest próbą przyjrzenia się współczesnemu światu. Każdy widz może znaleźć w niej własny film — bliski jego wrażliwości.
Bohater „Oniriki" w wypadku samochodowym stracił narzeczoną i najbliższego przyjaciela. Sam przeżył. Ma bliznę na twarzy, ale żyje. Przynajmniej fizycznie. Bo psychicznie niemal umarł. Jego świat się zatrzymał. Nie jest w stanie odpowiedzieć sobie na pytania o sens życia i odchodzenie. Rzucił pracę na uniwersytecie, został kasjerem w supermarkecie. Wegetuje pogrążony w depresji. Ulgę przynosi mu jedynie sen.
Wiara? Nie jest mu w stanie pomóc. Miłość? Ciotka-intelektualistka, stara się szukać pocieszenia w pismach Heideggera czy listach Seneki, a jednocześnie najprościej, po ludzku, boi się o chłopaka pogrążonego w depresji, dzwoni, nagrywa mu na sekretarkę: „Upiekłam sernik. Kocham cię". Tylko czy te słowa są w stanie ożywić kogoś, kto czuje się martwy? Na tragedię bohatera, rozmawiającego z duchami zmarłych, nakłada się w „Onirice" tragedia narodu. Niespokojny rok 2010. Surowa zima pochłaniająca ofiary, potem powódź, trauma katastrofy w Smoleńsku, wreszcie wybuch wulkanu. Ból jednego człowieka miesza się z tragedią narodu, świata. Bardzo ciekawy, wieloznaczny film. Choć oczywiście nie dla amatorów kina akcji.