Razem z Tomaszem Serafinem na ławie oskarżonych zasiądzie Waldemar P., były szef komisariatu kolejowego na Dworcu Centralnym. To on wysłał podwładnych, by odwieźli Serafina do domu do Siedlec. Justyna Zawadka i Tomasz Twardo zginęli w drodze powrotnej 2 grudnia 2006 r. – Mam nadzieję, że ta sprawa będzie przestrogą dla wszystkich, którzy dysponują władzą publiczną, by ją wykonywali odpowiedzialnie i nie nadużywali do prywatnych celów – mówi „Rz” mecenas Mikołaj Pietrzak, pełnomocnik żony Tomasza Twardy.
Tomasz Serafin (wtedy dyrektor Departamentu Porządku Publicznego w MSWiA) bawił się na imprezie andrzejkowej i nie zdążył na wieczorny pociąg do Siedlec, gdzie mieszkał. Jego znajomy Waldemar P. wysłał więc swych podwładnych, by służbowym polonezem odwieźli go na miejsce. W drodze powrotnej policjanci zaginęli – wtedy o sprawie zrobiło się głośno.
Poszukiwania zaginionych trwały blisko trzy doby. Rozważano różne wersje: poczynając od tej, że zostali napadnięci, próbując interweniować, aż po sugestię, że sami mogli wdać się w jakieś podejrzane działania. Wreszcie z rozlewiska rzeki wyłowiono auto z ciałami funkcjonariuszy. Okazało się, że polonez wpadł w poślizg i runął do rzeki.
Serafin podał się do dymisji. Jemu i Waldemarowi P. prokuratura postawiła zarzuty. P. odpowie za przekroczenie uprawnień i wydanie policjantom niezgodnego z procedurami polecenia odwiezienia urzędnika do domu. Były dyrektor z MSWiA za podżeganie go do tego. Grozi im do trzech lat.
Obrońcy oskarżonych chcieli, by sąd umorzył sprawę ze względu na „znikomą społeczną szkodliwość czynu”, co oburzyło rodziny policjantów. Sąd się nie zgodził.