Przed komisją śledczą stanął wczoraj główny bohater afery hazardowej. Zaczął od odczytania 25 stron agresywnego oświadczenia. Nie przebierał w słowach. Urzędników nazywał „urzędasami”, a nadzorujących hazard funkcjonariuszy Służby Celnej – „dzielnymi celnikami”. Przekonywał, że jest uczciwym przedsiębiorcą, który w wyniku nielegalnych działań byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego stał się ofiarą nagonki. Zapewniał, że ani afery hazardowej, ani żadnego przecieku nie było.
[srodtytul]Zły Kamiński i CBA[/srodtytul]
– Mariusz K., bo tak trzeba o nim mówić, przez cztery lata wykrył sześć nibyafer i wszystkie skończyły się dla niego kłopotami z prawem. Ta też skończy się problemami – stwierdził.
Zaprzeczył, by kiedykolwiek namawiał polityków do nielegalnego lobbingu. – Prowadzę legalne interesy i płacę podatki, a służby mnie ciągle sprawdzają. To z moich pieniędzy utrzymywane są takie ekstrawagancje jak agent Tomek. Jestem prostym człowiekiem, który sam doszedł do wszystkiego – mówił. Przekonywał, że u polityków walczył jedynie o swoje interesy, osoby takie jak Zbigniew Chlebowski miały obowiązek go wysłuchać, a on miał prawo u nich interweniować. Mówił, że gdy pojawiły się propozycje zmian niekorzystnych dla hazardu, postanowił interweniować. – Każdy przedsiębiorca, gdyby go znał, zadzwoniłby do pana Chlebowskiego.
Sobiesiak nie wypierał się znajomości z byłym ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim i byłym wicepremierem Grzegorzem Schetyną. – Jesteśmy po imieniu, ale nie dawaliśmy sobie prezentów. Nie wiem, kto z nich ma psa, a kto kota – zapewniał.