Weekendowa akcja policji i sanepidu utrudniła życie właścicielom sklepów z dopalaczami, ale ich nie wystraszyła na tyle, by zwinęli handel. „Rz" ustaliła, że większość dilerów stymulatorów nadal je sprzedaje, tyle że towar trafia bezpośrednio do odbiorców z pominięciem legalnych punktów dystrybucji.
– Jest towar dla stałych klientów, z dostawą do domu. Ale we wtorek, środę sytuacja się unormuje – mówi reporterowi „Rz", który wcielił się w rolę klienta chcącego kupić „Wake Up" (ma działanie energetyzujące), jeden z handlujących dopalaczami.
[srodtytul]„Dostarczę od razu" [/srodtytul]
Do poniedziałkowego popołudnia sanepid zamknął 979 punktów prowadzących handel dopalaczami. Właściciele kolejnych ok. 200 wkrótce mają dostać pisemne decyzje o zamknięciu.
Jednak nikt dzisiaj nie ma złudzeń: dopalaczowy biznes nie zniknie. Dystrybutorzy już myślą, jak obejść zakaz sprzedaży: jedni rozprowadzają towar poza oficjalnym obiegiem i ogłaszają się w Internecie, inni szukają możliwości przeniesienia sklepów online za granicę. „Strona nieczynna do wyjaśnienia sytuacji. Sorry" – taka informacja wita klientów na stronie internetowej jednego z dystrybutorów dopalaczy. Anons o chwilowym zamknięciu sprzedaży zamieścili też inni. Tak naprawdę zeszli do podziemia.