[link=http://www.rp.pl/artykul/571369.html]Jak we wtorek ujawniła „Rz”[/link], ULC zakwestionował certyfikaty z angielskiego (poziom czwarty operacyjny, tzw. English Proficiency) 185 pilotom, którzy od kwietnia do sierpnia mieli go zdać w ośrodku egzaminacyjnym ToPilots w Niemczech.
Wybuchł skandal, bo okazało się, że ToPilots nie przeprowadzał egzaminów dla polskich pilotów. A ci zdawali go „masowo” u tego samego egzaminatora, który posługiwał się świadectwem ośrodka, ale – jak twierdzili szefowie ToPilots – robił to na własną rękę. ULC wydało się podejrzane to, że w Niemczech test zdało 18 pilotów, którzy oblali go w Polsce (w tym dwóch kilkakrotnie). Zdaniem urzędu ich słaba znajomość angielskiego nie daje szans, by zdać egzamin w niecały miesiąc od ostatniego podejścia. ULC uznał egzaminy za nieważne i cofnął wydane na tej podstawie licencje.
A do 5 marca każdy pilot, który chce latać za granicę, musi zaliczyć angielski – takie są wymogi Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO).
Po tekście „Rz” Jacek Balcer, rzecznik PLL LOT, napisał: „piloci, którzy zdawali egzamin językowy w Niemczech, padli ofiarą oszustwa. (...) W tej chwili ta grupa pilotów zdaje egzaminy przedłużające ważność certyfikatów na kolejne lata w ośrodkach zatwierdzonych przez ULC w Polsce i poza granicami kraju”.
Według informacji „Rz” piloci latają na egzaminy m.in. na Maltę. W Polsce mogliby zdać je za darmo, za granicą kosztuje to kilkaset euro. Czy ULC przyjrzy się też certyfikatom z Malty? – Świadectwa wystawione na