Zapić sumienie
Najbardziej złowróżebną rolę w rzeczywistości okupacyjnej odgrywał alkohol jako znieczulacz sumień tych, którzy pomagali Niemcom w ich dziele terroru i zbrodni. Powieść Stanisława Rembeka „Wyrok na Franciszka Kłosa" to opowieść o przedwojennym, wzorowym policjancie, który pod wpływem wódki mającej zagłuszyć sumienie zamienia się w zbrodniarza pomagającego Niemcom przy najbardziej odpychających zbrodniach.
Wódka była towarzyszem masowych kaźni przeprowadzanych na Polakach i Żydach. Józef Mackiewicz opisuje swoje osobiste przypadkowe trafienie na miejsce masakry Żydów w podwileńskich Ponarach.
„Zaraz za brzeźniakiem (Leon) wpadł na wartownika. Był to Estończyk z krajowych oddziałów SS. Czerwony na twarzy, jakby podpity dobrze. (...) Pod karłowatą sosenką, wyrastającą jak wiele w tych okolicach dwoma pniami w kształcie liry, stał drewniany stół. Na stołach kilka wysmukłych butelek litewskiej monopolowej wódki, pocięty chleb i zwoje kiełbasy (...). „Po co oni piją tu tę wódkę – pomyślał nagle (Leon) i wyjechał przed pociąg. Bardzo długi pociąg wypchany Żydami. Pociąg jest obstawiony policją". Za chwilę zacznie się potworna rzeź w wykonaniu Niemców i litewskich policjantów – napojonych wódką ze stoliczka pod karłowatą sosenką.
Wróćmy raz jeszcze do powieści Kisielewskiego, który opisuje kolaboracyjną, rosyjską brygadę Kamińskiego, której Niemcy przekazują wziętych do niewoli powstańców. Rosyjscy pomocnicy SS to zbieranina zanurzona w pijackim, agresywnym amoku.
„Przedziwne było to wojsko, jak z sennego koszmaru, po wielkim przepiciu. Umundurowani fantastycznie, a nieporządnie, niektórzy w samych koszulach i bez czapek, wszyscy zupełnie pijani. Mówili, raczej ryczeli, albo po rosyjsku, albo jakimiś zupełnie niezrozumiałymi, mongolskimi chyba językami. Tłukli nas i kopali, krzycząc nie wiadomo co, zdzierali z rąk zegarki i obrączki, przystawiali do piersi odbezpieczone automaty. Uzbrojeni po zęby, bali się w gruncie rzeczy nas bezbronnych, jakby sami nie wierzyli w swoją przewagę. Pokrywali wszystko brutalnością i sadyzmem".
Wojna pozostawiła po sobie ponure dziedzictwo w postaci rozplenienia się bimbrownictwa. Komunistyczne władze reagowały niezwykle ostro. Prof. Krzysztof Kosiński wskazuje: „Już w grudniu 1944 roku prosowiecki PKWN wydał surowy dekret »O zwalczaniu potajemnego gorzelnictwa«. Za produkcję samogonu groziła kara do 15 lat więzienia – dla porównania przed wojną kodeks karny groził za podobny czyn karą od roku więzienia do trzech lat". W akcji przeciwko bimbrownikom posługiwano się dość chwytnym argumentem, że na produkcję alkoholu idzie sporo zboża, co w głodującym społeczeństwie trafiało do przekonania. Ale równie istotnym impulsem do zwalczania „produkcji pod chmurką" była chęć wzmocnienia wpływów do budżetu z monopolu spirytusowego.
„W Polskę idziemy..."
Bo ludzie nadal pili. Strach okupacyjny zamienił się teraz w strach przed UB i denuncjacją z byle powodu. Silny był też nawyk uzupełniania wódką braków w kaloryczności porcji żywnościowych.
Była też zwykła ludzka rozpacz z powodu utraty rodziny, majątku, deklasacji czy niepewności losu, którą nadal najłatwiej było utopić w alkoholu. Mieli swoje powody do picia zepchnięci na margines bohaterowie z AK. Jeszcze do późnych lat 60. w knajpach toczyły się długie, nocne Polaków rozmowy o przegranym życiu i utraconej niepodległości. Ich śladem jest piosenka Wojciecha Młynarskiego „W Polskę idziemy" z gorzką frazą: „Czerwone maki / serce, ojczyzna. / Trzaska koszula, tu szwabska kula, tu – popatrz – blizna".
Marek Nowakowski wspomina, jak zepchnięci na margines dawni akowcy ożywali, gdy zetknęli się ze wspomnieniem wojennej chwały.
„To było w barze Arkady chyba po 1956 roku. Piłem piwo z dwoma starszymi kolegami, o których wiedziałem, że byli w powstaniu. I nagle wchodzi stary człowiek w sfatygowanym płaszczu z teczką. Stałem do niego plecami. Więc zaskoczyło mnie, jak w jednej sekundzie dwójka moich znajomych przeżyła metamorfozę. Wyprostowali się i trzasnęli obcasami. Ten starszy człowiek okazał się ich zwierzchnikiem z AK. Były zwierzchnik uśmiechnął się i ściszonym głosem powiedział: »Spocznij, nie wygłupiajcie się«. Po chwili posypały się kolejne pięćdziesiątki wódki i wspomnienia o wojennych czasach. Nagle zobaczyłem ich jako młodych chłopców wierzących w zwycięstwo. Tylko tu w barze Arkady, przy tych paru kieliszkach w towarzystwie dawnego zwierzchnika mogli poczuć się w brei PRL kimś wyjątkowym".
Tekst z dodatku Plus Minus
, marzec 2012