Był obrońcą politycznym Leszka Moczulskiego w jego kolejnych procesach. Pozostał przyjacielem ks. Jerzego Popiełuszki i upominał się o prawdę o męczeńskiej śmierci na toruńskim procesie Jego katów, będąc pełnomocnikiem Rodziny. A prawda nie zna kompromisów, których pełno w realnej polityce. Dlatego nawet wtedy, gdy Edward Wende wszedł do parlamentu Rzeczpospolitej, wciąż ilustrował powiedzenie, że styl to człowiek. I w każdej sytuacji z poczuciem honoru i humoru tego się trzymał.

Potrafił zachować swój punkt widzenia państwowca ponad podziałami partyjnymi Trzeciej RP. Był do końca lojalnym reprezentantem Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności. Ale demokrację i wolność rozumiał ponadpartyjnie. I zachowywał własne zdanie jak własny krój kołnierzyka. Nie bał się słów takich, jak: Naród, Niepodległość, Solidarność, Sprawiedliwość. Rozumiał, że nawet pisząc je małą literą trzeba myśleć o Państwie Polskim pisanym wielką.

Mecenas Edward Wende pochodził z kaliskiej rodziny adwokackiej. Urodził się w Warszawie 16 sierpnia 1936 roku. Należał do pokolenia, które dobrze poznało Peerel. Nigdy nie zapominał, gdzie i kiedy się urodził, i co jest zdrową ambicją wolnego człowieka. Wiedział, czym jest skundlenie narodu, ubezwłasnowolnienie obywateli, serwilizm elit. Był bywalcem, więc rozumiał, jaką pułapką intelektualną i polityczną może być salon. Warszawski, gdański, jakikolwiek. Nie akceptował zasklepiania się, gettowości, hermetyzmu. Tak jak brzydził się podlizywania się społeczeństwu, kiedy trzeba mówić twardym językiem faktów i nie odwoływać się do łatwego populizmu.

Nagroda Edwarda Wende ufundowana przez rodzinę senatora utrwala bliski mu całe życie wzorzec postawy prawnika i obywatela. W dobie inflacji słów i prawa ma ona służyć temu, by dostrzec ludzi wybitnych i wyrazistych jak on. Tych, którzy służą idei indywidualnej odpowiedzialności za to, co wspólne. Lokalnie i globalnie. Na przekór panoszącej się zbiorowej nieodpowiedzialności za ojczyznę, Europę czy nawet świat.