Reklama

Obóz pracy przymusowej na Dolnym Śląsku

Mieszkańcy Ścinawy, przez niemal pięć lat, zmuszali do pracy 28 obywateli Rumunii (w tym czworo nieletnich), których przetrzymywali w swoistym obozie - podejrzewa prokuratura

Aktualizacja: 19.06.2012 15:15 Publikacja: 19.06.2012 14:40

Przetrzymywani Rumuni pracowali na bazarach

Przetrzymywani Rumuni pracowali na bazarach

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Prokuratura Rejonowa w Lubinie postawiła zarzuty kobiecie i dwóm mężczyznom.

- W zamian za bardzo niską płacę ci ludzie byli zmuszani do pracy po kilkanaście godzin dziennie na dolnośląskich bazarach – informuje prokurator Liliana Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy. - W Polsce pokrzywdzonych zmuszano do pracy pod nadzorem, która polegała na sprzedaży butów i odzieży na bazarach w różnych miastach. Praca odbywała się w trudnych warunkach, bez zapewnienia odpowiedniej ilości jedzenia i picia i trwała po kilkanaście godzin dziennie. Na miejscu w Ścinawie pokrzywdzeni mieszkali po kilka osób w bardzo złych warunkach. Ograniczano im jedzenie, nie pozwalano wychodzić z terenu posesji, na której mieszkali i korzystać z telefonów. Do najbliższych mogli dzwonić tylko w obecności pracodawcy. Nie mogli posiadać własnych pieniędzy i rozmawiać z obcymi. Często wyzywano ich i poniżano w celu zastraszenia - opisuje Łukasiewicz.

Chętnych do pracy werbował mieszkający w Polsce Rumun - Nikolae L. Pochodzili oni głównie z dwóch małych wsi, które odwiedzał, gdy wyjeżdżał do swojej rodziny na święta. Mężczyzna proponował im niewielką kwotę pieniędzy za cały rok pracy (od 800 do 1.500 euro). Zabierał im dokumenty i przywoził do swojego domu w Ścinawie.

Sprawę wyszła na jaw, gdy dwóch z przetrzymywanych mężczyzn uciekło i bez dokumentów zatrzymano ich na dworcu PKP w Krakowie.

Kiedy funkcjonariusze Straży Granicznej sprawdzali ich tożsamość, mężczyźni powiedzieli o swoistym obozie pracy w Ścinawie twierdząc, iż znajdują się tam jeszcze kilkadziesiąt innych osób.

Reklama
Reklama

Policja podjęła obserwację wskazanych domów, okazało się, że przebywało w nich 26 obywateli Rumunii.

Ustalono, że osoby te były zatrudniane przez 29-letnią Polkę Kamilę K.-L., jej męża – 35-letniego Rumuna Nikolae L. oraz jego brata 31-letniego Ioana L.

Cała trójka na wniosek prokuratury została tymczasowo aresztowana decyzją sądu na trzy miesiące. Wykorzystywali swoje ofiary od 2007 r.

- Zachowanie sprawców traktowane jest przez kodeks karny jako zbrodnia przeciwko wolności. Grozi za nią kara od 3 do 15 lat pozbawienia wolności – wyjaśnia prokurator Łukasiewicz.

Podejrzani nie przyznali się do popełnienia zarzuconego im przestępstwa i złożyli wyjaśnienia. Twierdzą, iż nikt do pracy nie był zmuszany. Co więcej, to oni pomogli pokrzywdzonym dając im możliwość stałego zatrudnienia.

Prokuratura Rejonowa w Lubinie postawiła zarzuty kobiecie i dwóm mężczyznom.

- W zamian za bardzo niską płacę ci ludzie byli zmuszani do pracy po kilkanaście godzin dziennie na dolnośląskich bazarach – informuje prokurator Liliana Łukasiewicz, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Legnicy. - W Polsce pokrzywdzonych zmuszano do pracy pod nadzorem, która polegała na sprzedaży butów i odzieży na bazarach w różnych miastach. Praca odbywała się w trudnych warunkach, bez zapewnienia odpowiedniej ilości jedzenia i picia i trwała po kilkanaście godzin dziennie. Na miejscu w Ścinawie pokrzywdzeni mieszkali po kilka osób w bardzo złych warunkach. Ograniczano im jedzenie, nie pozwalano wychodzić z terenu posesji, na której mieszkali i korzystać z telefonów. Do najbliższych mogli dzwonić tylko w obecności pracodawcy. Nie mogli posiadać własnych pieniędzy i rozmawiać z obcymi. Często wyzywano ich i poniżano w celu zastraszenia - opisuje Łukasiewicz.

Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Ujawniono dwa drony na Mazowszu. Służby szukały też pod Warszawą
Kraj
Highline Warsaw otwarte. Zwiedziliśmy taras na Varso Tower. Zupełnie nowa perspektywa stolicy
Kraj
Nocna prohibicja w Warszawie. Aktywiści proszą ministra Kierwińskiego o użycie wpływów
Reklama
Reklama