Komendant ma dość gadania
O tym, jak małą popularnością w społeczeństwie polskim cieszyły się poczynania Niemców, świadczyło zachowanie warszawiaków podczas defilady 1 grudnia. Mieszkańcy stolicy chłodno powitali maszerujące od Alei Jerozolimskich, Nowym Światem do pl. Zamkowego oddziały II Brygady (jedynie ją, jako najbardziej lojalną, przewidziano w paradzie). Żołnierzy biorących udział w defiladzie nazywano bratobójcami, wznoszono natomiast okrzyki na cześć I Brygady oraz jej komendanta.
Przychylność społeczeństwa polskiego miała pozyskać powołana 6 grudnia Tymczasowa Rada Stanu (rozpoczęła działalność 15 stycznia). Wśród 25 jej członków znalazł się również Piłsudski. W ten sposób Niemcy chcieli zyskać większą kontrolę nad jego poczynaniami. W istocie była to instytucja fasadowa, niemająca większego znaczenia ani wpływu na losy Legionów. Ostatecznie 10 kwietnia 1917 roku Legiony zostały przekazane pod komendę generał-gubernatora warszawskiego. Polska Siła Zbrojna, czyli Polnische Wehrmacht, miała się stać zalążkiem armii przyszłego Królestwa Polskiego. Poddani austriaccy mieli zostać wydzieleni z oddziałów i „zwróceni” Austrii. De facto oznaczało to podział Legionów i wywołało wzrost napięcia w oddziałach. Do dymisji podał się gen. Stanisław Szeptycki.
Na znak protestu legioniści nie oddawali honorów wojskowych Niemcom i lekceważyli ich rozkazy. Niejednokrotnie między żołnierzami obu narodowości dochodziło do bójek i krwawych incydentów. W maju na konspiracyjnym zjeździe delegatów wszystkich pułków uchwalono żądanie podporządkowania się Tymczasowej Radzie Stanu, uznania języka polskiego za urzędowy w wojsku polskim, jednakowego traktowania Galicjan i Królewiaków. Tymczasowa Rada Stanu również protestowała przeciwko wprowadzaniu niemieckich porządków w jednostkach polskich, jednak bezskutecznie.
Zmieniający się kontekst międzynarodowy (przystąpienie do wojny Stanów Zjednoczonych oraz rewolucja w Rosji) spowodował, że 2 lipca 1917 roku Piłsudski opuścił Radę Stanu. Komendant zarzucał jej bezradność, brak autorytetu i stanowczości: „Państwa przez gadanie nie tworzy się. Państwo tworzy się wolą, z pewnym ryzykiem, powstaje w nieporządku i chaosie, a u nas jest za dużo porządku, ryzyka się boimy”. Istotnie, działania, jakie przygotowywał, były bardzo ryzykowne i dla wielu niezrozumiałe.
Odmowa przysięgi
Czarę goryczy przelały wieści o przysiędze oddziałów legionowych, mówiącej o braterstwie broni z wojskiem Niemiec i Austro-Węgier. Inne sformułowania również budziły emocje. Legioniści mieli przysięgać nie Tymczasowej Radzie Stanu (czyli istniejącemu rządowi polskiemu – jakikolwiek by był), lecz „przyszłemu królowi polskiemu” – czyli bliżej nieokreślonej osobie. Sprzeciw budziło także oddanie Legionów pod komendę niemiecką. W istocie Niemcy chcieli w ten sposób zdyscyplinować niesfornego, acz przydatnego sojusznika. Przysięgać mieli tylko Królewiacy. Piłsudski (który w owym czasie rozważał przejście frontu na stronę rosyjską lub zbrojne opanowanie Dęblina) i jego współpracownicy zdecydowali, że legioniści nie złożą przysięgi. Komendant na odprawie oświadczył: „Nasza wspólna droga z Niemcami skończyła się. Rosja – nasz wspólny wróg […] skończyła swoją rolę. Wspólny interes przestał istnieć. Wszystkie nasze i niemieckie interesy układają się przeciw sobie. W interesie Niemców leży przede wszystkim pobicie aliantów, w naszym – by alianci pobili Niemców”.
Kwestia przysięgi podzieliła środowisko legionowe. Za jej złożeniem opowiedzieli się m.in. mjr Michał Żymierski i kpt. Marian Kukiel (oficerowie I Brygady), jak również płk Marian Januszajtis i płk Stanisław Haller, mjr Włodzimierz Zagórski czy szef Krajowego Inspektoratu Zaciągu płk Władysław Sikorski. Zwolennicy przysięgi wywodzili się głównie z szeregów II Brygady. Oto jedna z relacji, dobrze oddająca odczucia żołnierzy „Żelaznej Brygady”: „[Piłsudski] żąda, abyśmy się rozbili i bądź poszli do domu spiskować, bądź zostali wcieleni do armii austriackiej. Dla Królewiaków taki rozkaz znaczył: »pójdziesz do mamy«, dla nas Galicjan: »pójdziesz na front włoski, aby stamtąd nie wrócić«. Nie mogłem pojąć, jaką korzyść mogła mieć z tego sprawa polska. […] rozumiałem tylko, że żołnierz polski, czy pod komendą pruską, czy chińską, zawsze żołnierzem polskim pozostanie. I więcej może zaważyć na szali, gdy stanowi zwarte kadry wojskowe, aniżeli jako jednostki spiskujące w domu czy w armii austriackiej”.