Polska rewolucja 3 maja

Rozmowa z prof. Richardem Butterwickiem

Publikacja: 02.12.2012 10:23

Stanisław August Poniatowski. Malował Marcello Bacciarelli

Stanisław August Poniatowski. Malował Marcello Bacciarelli

Foto: Forum

Tekst z archiwum miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Czy w czasie obrad Sejmu Czteroletniego mogło dojść do schizmy? Rzeczpospolita mogła zerwać stosunki z Watykanem?

Ta groźba była bardzo realna. Doszło wówczas w Polsce do wielkiego konfliktu między narodem szlacheckim a hierarchią kościelną. Kościół został ostro potraktowany na obradach Sejmu Czteroletniego. Wprowadzono wówczas rozwiązania, które dziś nie przyszłyby do głowy nawet największym antyklerykałom. W 1789 roku posłowie obłożyli duchowieństwo podatkami, które były dwa razy wyższe od stawek obejmujących zwykłych obywateli. Sejm zabrał na rzecz Skarbu Państwa posiadłości należące do biskupstwa krakowskiego. Nuncjusz apostolski był przerażony rozwojem sytuacji i słał do Rzymu alarmistyczne raporty.

Jak to się stało, że polscy szlachcice, wśród których dominowali gorliwi katolicy, przegłosowywali tak radykalne ustawy? Dali się przekonać oświeceniowym radykałom?

Historycy często kładą te reformy na karb oświeceniowych trendów antykościelnych. Tak postrzegał to również wówczas nuncjusz apostolski. Uważał on, że walka toczy się między Kościołem a wrogimi siłami oświecenia. Rzeczywistość była jednak o wiele bardziej skomplikowana. W Warszawie po uchwaleniu Konstytucji 3 maja rzeczywiście śpiewano pieśń rewolucjonistów francuskich „Ca ira", a na Sejmie Czteroletnim działała już grupa radykałów nazwanych później „polskimi jakobinami". Nie wysuwali się jednak w czasie jego obrad na pierwszy plan.

Jak w takim razie doszło do uchwalenia ustaw wymierzonych w Kościół?

Hasła oświeceniowe były jedynie domieszką do znacznie silniejszego wówczas nurtu, którym był stary, zakorzeniony w polskiej kulturze antyklerykalizm. Znaczna część tych gorliwych, katolickich szlachciców uważała, że księża są próżniakami, którzy nie mają co robić z pieniędzmi. Uboga szlachta z niechęcią patrzyła na kościelne bogactwa. Gdy trzeba było znaleźć fundusze na wojsko, posłowie szybko doszli do wniosku, że najłatwiej będzie uzyskać je od Kościoła. Najgłośniej o poświęceniu dóbr kościelnych na armię mówili posłowie kreujący się na katolickich sarmatów, wrogo nastawionych do „schizmatyków" i „heretyków", czyli prawosławnych i protestantów.

Nie było sprzeczności między religijnością a antyklerykalizmem?

Nie, ten dualizm miał w Polsce długą tradycję, co widać w wielu instrukcjach sejmikowych, szczególnie na gorliwie katolickim Mazowszu. Nawet część konfederatów barskich, których często przedstawia się wręcz jako religijnych fanatyków, postulowała przerzucenie ciężarów fiskalnych na duchowieństwo. Katolicyzm miał być w tej koncepcji wyznaniem dominującym, ale Kościół miał być przynajmniej częściowo pozbawiony majątku.

Skoro gorliwi katolicy chcieli nacjonalizować kościelne mienie, to gdzie hierarchowie mogli szukać sojuszników?

To jest ciekawe, że w czasie Sejmu własności kościelnej bronili na przykład Stanisław Kostka i Ignacy Potoccy, czyli wypudrowani i wyperfumowani arystokraci we frakach, masoni, którzy wręcz brzydzili się zaściankową szlachtą. Duchowieństwa bronił też król Stanisław August i wielu posłów oraz senatorów ze stronnictwa królewskiego. Taki nietypowy układ sojuszy wynikał po części z intryg politycznych.

Do schizmy jednak nie doszło. W jaki sposób udało się załagodzić napięte stosunki z Kościołem?

Sejm doszedł na skraj przepaści, ale w ostatniej chwili się wycofał. Na drodze żmudnych negocjacji udało się odejść od radykalizmu. Zerwanie z Kościołem przyniosłoby więcej szkód, niż zysków. Wypracowano więc kompromis w sprawie opodatkowania duchownych. Nie był on wprawdzie całkiem zadowalający dla Watykanu, ale papież Pius VI miał w pamięci sposób, w jaki potraktowali Kościół rewolucjoniści francuscy. Był więc skłonny przystać na te nie do końca korzystne rozwiązania. Natomiast przeprowadzenie tego kompromisu przez Sejm nie było formalnością. Wszystko długo wisiało na włosku. Była to ostatnia chwila, bo mało brakowało, a papież potępiłby Sejm. Wówczas konflikt zaostrzyłby się. Sejm konfiskowałby mienie kościelne i schizma byłaby nieunikniona.

Dlaczego zerwanie z papieżem miałoby się źle dla Polski skończyć? Może za pieniądze uzyskane z konfiskat kościelnego majątku udałoby się wystawić armię, która wygrałaby wojnę w obronie konstytucji...

Koszty społeczne takiej operacji byłyby zbyt duże. Gdyby doszło do schizmy, nie byłoby mowy o tym, żeby papież i większość księży poparła Konstytucję 3 maja. A to właśnie dzięki wsparciu ze strony Kościoła udało się doprowadzić do sytuacji, w której konstytucję w atmosferze ogólnonarodowej euforii poparły sejmiki. Bez wsparcia kleru nie byłoby to możliwe. Poza tym w sytuacji otwartego konfliktu księża musieliby wybierać między państwem a papieżem.

Doszłoby w Polsce do odpowiednika powstania wandejskiego?

To są już czyste spekulacje. Schizma na pewno wpłynęłaby na położenie kraju na arenie międzynarodowej. Niejeden dyplomata obcych mocarstw i niejeden malkontent w kraju marzył o tym, żeby odizolować Rzeczpospolitą od Watykanu. Można by wówczas przedstawiać Polskę jako kraj niebezpiecznych radykałów.

Mielibyśmy dziś w Polsce kościół narodowy?

Pomysły zerwania z Rzymem i utworzenia polskiego Kościoła narodowego wysuwano już za Zygmunta Augusta. Pod koniec XVIII stulecia taki scenariusz stał się bardzo prawdopodobny. Kościół rzymskokatolicki trwał w tym czasie w Europie niczym twierdza oblężona ze wszystkich stron przez oświeceniową nowoczesność. Pokusa pozbawienia go majątku była bardzo silna w całej katolickiej Europie.

Pisze pan, że Konstytucja 3 maja była „polską rewolucją". Dlaczego polską? Litwini nie byliby zadowoleni z takiego postawienia sprawy.

Rzeczywiście, moim litewskim kolegom to określenie niespecjalnie się spodoba. Teraz mówi się o państwie polsko-litewskim lub Rzeczypospolitej Polsko-Litewskiej. To jest słuszne z punktu widzenia prawnego. Ale w XVIII wieku nikt nie używał tej nazwy. Nawet w uroczystej ustawie z października 1791 r. potwierdzającej główne zasady unii polsko-litewskiej jest mowa o „Rzeczypospolitej Polskiej". Obywatele Rzeczypospolitej najczęściej nazywali swoją ojczyznę po prostu Polską. W samym tekście Konstytucji 3 maja jest mowa tylko o Polsce lub o narodzie polskim. Nazwa „Rzeczpospolita" pojawia się tylko dwa razy.

Dlaczego?

Dlatego, że państwo ukształtowane przez Konstytucję 3 maja nie miało już być rzecząpospolitą, czyli republiką. Przynajmniej w zamierzeniu króla miało być monarchią parlamentarną, z dziedziczną sukcesją tronu. W praktyce ustrój majowy okazał się kompromisem między monarchiczną a republikańską wizją państwa. Przeciwnicy reform mogli krzyczeć, że to koniec Rzeczypospolitej, koniec wolności. Tymczasem zmiana polegała głównie na tym, że wolność każdej osoby, niezależnie od stanu, miała być zabezpieczona przez prawo.

Wróćmy jednak do terminu „rewolucja". W Polsce nie przyjęło się nazywać w ten sposób Sejmu Czteroletniego.

Do rewolucji nie trzeba rozlewu krwi, terroru ani gilotyn. W przypadku Polski oznaczała ona po prostu radykalną, przełomową zmianę w sposobie myślenia i praktyce politycznej. Ludzie, którzy żyli na przełomie XVIII i XIX wieku, używali terminów „Konstytucja 3 maja" i „rewolucja 3 maja" przemiennie. Sejm Czteroletni wprowadził tak istotne zmiany polityczne i społeczne oraz wywrócił do góry nogami sposób myślenia o państwie, że całe jego obrady były nazywane polską rewolucją.

Czy ta rewolucja nie przyszła jednak za późno? Sytuacja Polski na arenie międzynarodowej w 1789 roku była znacznie lepsza od tej z roku 1791. Gdyby obrady Sejmu Czteroletniego zakończyły się wcześniej, szanse na wygranie wojny w obronie konstytucji byłyby znacznie większe.

Rzeczywiście, korzystna dla Polski koniunktura polityczna nie trwała cztery lata. Trwała dwa i pół roku. Wiadomo było, że po uchwaleniu konstytucji wojna z Rosją będzie nieuchronna. Dlatego lepiej byłoby, gdyby zaczęła się ona w 1790 roku, gdy toczyły się jeszcze z pełną siłą wojna rosyjsko-turecka oraz wojna rosyjsko-szwedzka.

Można było wcześniej zakończyć obrady Sejmu?

W trakcie lektury diariuszy z pierwszych dwóch lat obrad Sejmu Czteroletniego można sobie wyrywać włosy z rozpaczy. Na porządku dziennym były niekończące się perory, pustosłowie, spory o zupełnie nieistotne sprawy, długie dyskusje na temat szczegółów proceduralnych. Taki był skutek złych tradycji w polskiej polityce.

Doświadczenia XVIII-wiecznych Sejmów nie były dobrą szkołą polityczną dla polskich szlachciców...

Tak, były fatalną szkołą. Za Augusta III Sejm był sparaliżowany. I właśnie dlatego należy docenić to, co stało się podczas Sejmu Czteroletniego. Dokonała się całkowita rewolucja w kulturze politycznej. Pod koniec obrad Sejm był już zupełnie inną instytucją niż na ich początku. Był o wiele sprawniejszy, decyzje podejmowano szybciej. W ciągu dwóch lat polscy politycy nauczyli się tego, do czego nie byli zdolni od stulecia. Nauczyli się uprawiać prawdziwą politykę, czyli podejmować ważne, wiążące decyzje. Z dzisiejszej perspektywy można mówić, że to wszystko trwało za długo. Najważniejsze jest jednak to, że gdy tylko polska szlachta uzyskała kilka lat prawdziwej politycznej suwerenności, odniosła się krytycznie do błędów przeszłości i przystąpiła do wielkiego dzieła naprawy państwa. Przystąpiła do rewolucji.

W przeciwieństwie do Francuzów nie udało się jednak Polakom tej rewolucji obronić. Czy sądzi pan, że wojnę w obronie konstytucji można było wygrać, gdyby Stanisław August Poniatowski nie zaniechał walki?

Kiedy król przystępował do targowicy, były jeszcze szanse, żeby wygrać tę wojnę. Niezbyt duże, ale były. Rosjanie mieli spore rezerwy i wysyłaliby do Polski kolejne oddziały, ale wola walki była w Polsce duża. Działania wojenne należało połączyć z gotowością do negocjacji i ustępstw. Katarzyna II była jednak nieprzejednana, a duch w polskim dowództwie upadł. W lipcu 1792 roku przeciwko kapitulacji opowiadali się już tylko ci członkowie Rady Wojennej, których nie akceptowali targowiczanie: między innymi Stanisław Małachowski i Ignacy Potocki. Kołłątaj popierał kapitulację i zmienił zdanie dopiero wówczas, gdy okazało się, że targowiczanie również jego nie zaakceptują.

Insurekcja kościuszkowska pokazała póżniej, że chęć walki z Rosjanami była ogromna. Kościuszko musiał jednak rozpoczynać walkę w dużo gorszych warunkach, bo Stanisław August Poniatowski nie wykorzystał dobrej okazji do stawienia oporu.

Rzeczywiście, insurekcja była skazana na porażkę, bo Rosjanie okupowali już wtedy cały kraj. W 1812 roku małe, czteromilionowe Księstwo Warszawskie wystawiło do walki z Rosją stutysięczną armię. Była ona liczniejsza od wojska, które broniło kraju w 1792 roku. Potencjał mobilizacyjny był więc w Polsce ogromny i w czasie wojny w obronie konstytucji nie został wykorzystany.

Znaczna część gorliwych, katolickich szlachciców uważała, że księża są próżniakami, którzy nie mają co robić z pieniędzmi. Gdy trzeba było znaleźć fundusze na wojsko, posłowie doszli do wniosku, że najłatwiej będzie uzyskać je od Kościoła

Z tego wynika, że Konstytucję 3 maja można było obronić.

Nie wykluczam tego. Bardziej prawdopodobny byłby jednak scenariusz, w którym Rosjanie wygrywają mimo oporu Stanisława Augusta. Wówczas mielibyśmy dziś jego pomniki w każdym polskim mieście, ale znaleźliby się tacy, którzy wykazywaliby, że trzeba było zgodzić się na rosyjskie warunki kapitulacji. Prawdopodobnie należało jednak wówczas kontynuować walkę, oferując Rosji jednocześnie możliwość negocjacji. Po latach łatwo nam stawiać diagnozy. Stanisław August musiał szybko podjąć decyzję, a czuł odpowiedzialność za ofiary i zniszczenia, które byłyby konsekwencją dalszej walki.

Czym na przełomie XVIII i XIX wieku była polskość? Co decydowało o tym, czy jest się Polakiem?

Utożsamianie polskości z katolicyzmem postępowało od czasów XVII-wiecznych wojen, gdy polscy katolicy walczyli z prawosławnymi Kozakami i Moskalami oraz z luterańskimi Szwedami. Reakcją na walkę z innowierczymi wrogami było identyfikowanie się z Kościołem katolickim. Pod koniec XVIII wieku dominacja katolicyzmu była już dla szlachty zupełną oczywistością, choć Polacy niekatolicy nie byli czymś zupełnie wyjątkowym. Myślenie o polskości było jednak odległe od naszych wyobrażeń. Z lektury źródeł wynika, że tym, co według ówczesnych szlachciców decydowało o przynależności do narodu polskiego, była wolność. Wyznanie i język były na drugim planie.

Pojawiały się już jednak tendencje do ujednolicania obywateli. Takie pomysły wysuwał na przykład Hugo Kołłątaj.

Tak. Celem było zbudowanie sprawnego państwa, a żeby tak się stało, należało znaleźć jak najwięcej czynników jednoczących jego mieszkańców. Jedność wyznaniowa byłaby dobrym rozwiązaniem, ale była nierealna. Kołłątaj pisał, że naród powinien być zespolony językiem, który miał jednoczyć ludzi różnego pochodzenia i wyznań. Nie było to jednak jeszcze myślenie w kategoriach etnicznych.

Po której stronie opowiada się pan w polskim sporze na temat upadku I Rzeczypospolitej? Polacy sami doprowadzili do katastrofy swojego państwa czy była ona wynikiem imperialnych zapędów naszych sąsiadów?

Nie należy tu popadać w skrajności. Polska była pogrążona w głębokim kryzysie i utraciła możliwość obrony własnej suwerenności już na początku XVIII wieku. Uważam jednak, że Polacy nie powinni się samobiczować. Przede wszystkim zadziwiający jest fakt, że ten nietypowy, specyficznie polski ustrój republikańsko-monarchiczny, który wykształcił się w połowie XVI wieku, tak zaskakująco dobrze funkcjonował aż do połowy XVII stulecia.

Dlaczego przestał działać? Czy decydująca była seria wyniszczających wojen w połowie XVII wieku?

Te wojny miały ogromne znaczenie. Toczyły się na terytorium Rzeczypospolitej i niosły ze sobą ogromne zniszczenia. Był to również okres ochłodzenia klimatu. Wszystko to spowodowało wielką katastrofę demograficzno-gospodarczą, po której trudno byłoby się odrodzić jakiemukolwiek państwu. Ta zapaść odbiła się na kulturze politycznej. Jednak zasada, zgodnie z którą powszechna zgoda jest lepsza od głosowania większościowego, wcale nie była pozbawiona sensu. Dopiero doprowadzenie jej do absurdu sprawiło, że państwo przestało funkcjonować. To jednak nie znaczy, że ustrój, w którym dążyło się do wypracowania powszechnej zgody, był z gruntu zły. Wręcz przeciwnie, miał wiele zalet, które historycy coraz częściej dostrzegają.

Doktor Richard Butterwick jest historykiem. Uzyskał tytuł doktora na Uniwersytecie Oxfordzkim. Wykłada historię Polski na Uniwersytecie Londyńskim. Specjalizuje się w polskim oświeceniu. Jest autorem książek „Stanisław August a kultura angielska" i „Polska rewolucja a Kościół katolicki 1788–1792".

Lipiec 2012

Tekst z archiwum miesięcznika "Uważam Rze Historia"

Czy w czasie obrad Sejmu Czteroletniego mogło dojść do schizmy? Rzeczpospolita mogła zerwać stosunki z Watykanem?

Pozostało 99% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo