Tomasza Nałęcz wątpi, by rząd Donalda Tuska zrealizował swój pomysł o wprowadzeniu obowiązku posiadania alkomatu w każdym samochodzie. Według niego, sprawa rozbije się o szczegóły, ponieważ jednorazowe alkomaty, o jakich mówi rząd są bardzo zawodne, a te lepsze to zbyt duży wydatek, by zmuszać do niego wszystkich posiadaczy samochodów.
- Podzielam intencje, podzielam chęć, natomiast myślę, że jak z wieloma pomysłami: jak zacznie się to zamieniać w konkret, to się okaże, że bardzo łatwo można dziecko z kąpielą wylać. Ufam w rozsądek premiera - powiedział prezydencki doradca. Przyznał, że sam nie ma jednak ma zaufania co do wskazań alkomatów.
- W życiu parę razy sobie mierzyłem i prawdę mówiąc: trzy alkomaty - trzy różne pomiary, bo każdy znajomy miał inny alkomat. W gruncie rzeczy jedną tylko naukę wyciągnąłem - trzeba przestać korzystać z tej przyjemności i kilka godzin wcześniej nie pić - powiedział Nałęcz.
Polityk skomentował też sprawę stosunków między premierem a prezydentem, który kilkakrotnie krytykował w ostatnim czasie swoją byłą partię, m.in. wtedy, kiedy w rozmowie z "Rz" powiedział, że "z przykrością patrzy jak ginie partia reform". Choć słowa te odniósł do całej klasy politycznej, to głównym jego adresatem był Donald Tusk.
- Nauczyciel przede wszystkim adresuje swoje postulaty do tej lepszej części klasy. Nie wymaga, żeby nygusy z tylnych ławek stały się prymusami, więc tak samo jeśli prezydent apeluje do świata polityki o to, żeby wrócić do polskich reform, to apeluje też do prymusów polskiej polityki. Do premiera Tuska jak rozumiem w pierwszej kolejności, bo go bardzo wysoko ceni - ocenił Nałęcz.