Miał w głowie to rozwiązanie od kilku miesięcy, liczył na nie, marzył o nim – emigracja Donalda Tuska usuwa ostatnią istotną przeszkodę na drodze po władzę. Grabarczyk szantażował nawet Ewę Kopacz: zostanie wicepremierem albo oczekuje dla siebie fotela marszałka Sejmu. Może sobie pozwolić na taki szantaż, bo jest jednym z najważniejszych uczestników rozgrywki o kształt nowego rządu. I o kontrolę nad osieroconą przez Donalda Tuska partią.
Dzierganie spółdzielni
Nazywają ich trochę pogardliwie „spółdzielnia". Politycy drugiego szeregu PO, ale jednocześnie liderzy w regionach, tworzą najsilniejszą dziś nieformalną frakcję w partii. Dzięki nim Tusk rządził partią w ostatnich latach, a Kopacz jest skazana na zabiegi o ich poparcie.
Grabarczyk ma dziś jeden cel: zastąpić Tuska we wszystkich jego wcieleniach
Spółdzielnię Grabarczyk budował po cichu i mozolnie przez niemal dekadę w opozycji do innej wpływowej frakcji — stronników Grzegorza Schetyny. O ile Schetyna zbudował swe wpływy na sile i strachu, o tyle Grabarczyk na uroku i obietnicach. „Nieprawdopodobny mandaryn! Odkąd pamiętam, zawsze chodził po klubie, po Sejmie od człowieka do człowieka. I tak dzierga te swoje wpływy" – wspominał Janusz Palikot w książce „Kulisy Platformy". „Chodzi i zagaduje, zaprasza na kawę, dopytuje, jak sprawy idą, czy ktoś ma jakieś problemy, czy może w czymś pomóc. Pamięta dziesiątki drobiazgów o każdym: co kto lubi, kiedy ma imieniny, a kiedy inne święto. (...) Posłanki bierze na przykład na taki chwyt: „Przyjadę do ciebie, ale tylko, jak będziesz w tej sukience, w której widziałem cię na ostatnim posiedzeniu klubu".
Czasy, gdy Tusk jako lider partii i Schetyna jako szef struktur zgodnie współpracowali, były dla spółdzielców trudne, bo byli przez nich brutalnie zwalczani. Jednak swoją siłę Grabarczyk pokazał Tuskowi pierwszy raz w 2006 r., gdy PO była w opozycji. Tusk lansował wówczas na szefa Klubu PO Zbigniewa Chlebowskiego, późniejszego niechlubnego bohatera afery hazardowej. Grabarczyk zorganizował przeciw niemu koalicję i na fotelu szefa klubu umieścił Bogdana Zdrojewskiego, późniejszego ministra kultury. Tusk był załamany i wściekły.