Rzeczpospolita: Kandyduje pan z Gdyni. Co pana wiąże z tym miastem?
Sławomir Rybicki: Moi rodzice po wyzwoleniu w 1945 roku osiedlili się w Gdyni. W Gdyni urodziło się sześcioro mojego rodzeństwa. Ojciec pracował w przedsiębiorstwie połowów dalekomorskich Arka, później Dalmor. Po godzinach pracy budował kościół Franciszkanów. Z kolei rodzina mojej żony osiedliła się w Gdyni w latach 20. ubiegłego wieku. Budowała Gdynię. Wysiedlona przez Niemców w 1939 roku, po wojnie wróciła do miasta. Gdynia to nasze gniazdo rodzinne.
Niedawno w TVP 1 pokazano film o pańskim bracie Aramie. W tle była rodzina, bardzo nietypowa na czasy PRL. Jak to się stało, że niemal wszyscy od zawsze byli zaangażowani w opozycję demokratyczną?
Zawdzięczamy to rodzicom. Wychowali nas w duchu przywiązania do tradycyjnych wartości, wiary. Od kiedy też pamiętam, w domu żywa była pełna bólu pamięć o wysyłce najbliższych na Sybir, trudnych doświadczeniach II wojny światowej, repatriacji. Żywa pamięć bohaterów powstania, Żołnierzy Wyklętych. Rodzina ojca to partyzantka. Pamiętam z dzieciństwa tych rosłych, twardych, milczących mężczyzn, którzy jeszcze w latach 80. oddawali sobie partyzanckie honory. To zatem naturalne. Chcieliśmy być tacy jak oni.
Późniejsze doświadczenia roku 68, a w szczególności bolesne dla mieszkańców Gdańska i Gdyni wydarzenia Grudnia '70, ukształtowały postawy rodziny. 17-letni uczeń liceum Aram bierze udział w tych wydarzeniach, przemawia do demonstrujących stoczniowców.
Czy wasi rodzice was wspierali, czy próbowali odciągnąć od tej działalności?
Na pewno było im trudno. Szczególnie mamie, która przeżywała w latach 70. i 80. częste rewizje, aresztowania, inwigilację swoich dzieci, a w stanie wojennym internowanie, ukrywanie się części z nas, działalność podziemną. Była dzielna kobietą i wspaniałą matką.
Czy pana w politykę wciągnął Aram?
Aram był dla rodzeństwa, w szczególności młodszego, wzorem. To on wyznaczał ścieżki. Ale nas nie trzeba było wciągać. Nasze zaangażowanie w działalność antykomunistyczną było czymś oczywistym.