Społeczne konsultacje urzędniczych pomysłów miały być – po latach peerelowskiej samowoli rządzących – formą praktycznej realizacji hasła „nic o nas bez nas". Polacy ten pomysł kupili. Gdy sprawa dotyczy zamknięcia szkoły – sale są pełne. Gorzej, gdy trzeba ruszyć głową. Wtedy, niestety, przypominamy sobie, że każdy akt twórczy zależy od aktorów. A kto zwykle siedzi na sali?
Pierwszy typ uczestników – najbardziej powszechny – to osoby spod znaku „przyszłam, bo są ciastka, a do serialu jeszcze godzina". Rewitalizacja? Inkluzja? Boże, o czym oni mówią! O, jest kawa, to wypiję. Skórki poskubię, telefonem się pobawię. Kurde, głupio wyjść tak szybko. No to jeszcze raz kawa i tak boczkiem, boczkiem...
Drugi typ jest zasadniczo podobny do pierwszego, ale bardziej ekstrawertyczny. Skoro zapraszają, to przyjdę i – choć o temacie nie wiem nic – to się wypowiem. W zasadzie nie jestem pewien, czy sam się ze sobą zgadzam. Ale ludzie kulturalni nie siedzą cicho, gdy są o coś pytani. Będę więc mówił długo i z emfazą. Zakończę mądrym: musi być lepiej, więc zróbcie coś – i wyjdę zadowolony.
Typ trzeci to pieniacze. Szahidowie gotowi wysadzić spotkanie w powietrze, choć jego temat często zupełnie nie dotyczy tego, o co mają pretensje. Nie wdają się w szczegóły i definicje, walą prosto z mostu. Wniosków żadnych, ale na sercu lżej.
Typ czwarty to agenci-śpiochy. Niby obywatele, ale z innego świata – pracownicy miejskich spółek i instytucji. Przyszli, bo szef kazał. Zaprawieni w bojach, z twardymi tyłkami, wysiedzą, ile trzeba. Temat znają na wylot, więc pytań nie zadają, są za to pierwsi do pacyfikowania pieniaczy.