Zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa w tej sprawie złożyli przedstawiciele linii lotniczej Small Planet, do której należała maszyna. Samolot musiał wylądować awaryjnie w Bułgarii.
Jak informuje nas Przemysław Nowak, rzecznik stołecznej prokuratury, postępowanie sprawdzające dotyczy przestępstwa z art. 224a kodeksu karnego czyli fałszywego zawiadomienia o zagrożeniu dla życia, zdrowia czy mienia, za co grozi do ośmiu lat więzienia. Na razie stołeczni prokuratorzy ustalili, że 67-letni pasażer samolotu lecącego do Hurghady Wojciech M. 19 listopada miał dwukrotnie wypowiedzieć na pokładzie słowa: "mam bombę". To spowodowało wszczęcie procedury związanej z alarmem bombowym, a maszyna musiała lądować awaryjnie na lotnisku Burgas w Bułgarii. Samolot przeszukano, bomby nie znaleziono.
Okazało się, że mężczyzna był pijany, a cała sprawa była głupim żartem. Bułgarska policja zatrzymała Polaka, który trzy dni spędził w miejscowym areszcie. Bułgarscy śledczy postawili mu zarzut stworzenia zagrożenia dla bezpieczeństwa samolotu podczas lotu, poprzez podanie fałszywej informacji o bombie na pokładzie. Grozi za to od 3 do 15 lat więzienia.
Prokuratura domagała się tymczasowego aresztu dla Polaka. Jednak sąd w pierwszej instancji się na to nie zgodził i wypuścił mężczyznę za kaucją w wysokości 5 tys. lewów (2 564 euro). Bułgarscy śledczy zaskarżyli tę decyzję. Sąd apelacyjny w Burgas zastosował wobec Polaka areszt domowy. Mężczyzna jest zameldowany w mieszkaniu swojego znajomego i nie może go opuszczać do rozpoczęcia sprawy sądowej. Jej termin nie jest wyznaczony.
Polscy prokuratorzy w ciągu miesiąca powinni zdecydować, czy zdecydują się wszcząć śledztwo w sprawie fałszywego alarmu. Nie ma dla nich znaczenia fakt, że sprawą zajmuje się już bułgarska prokuratura.