27 lutego 2014 r. ginie najważniejszy świadek w największej po 1989 r. aferze korupcyjnej. W kluczowym momencie śledztwa w sprawie łapówek w górnictwie zostaje znaleziony martwy w pokoju hotelowym.
Prokuratura uznaje to za samobójstwo, ale wszczyna śledztwo, by zbadać, czy jej bezcenny świadek nie był zastraszany. Półtora roku później je umarza. Decyzja, którą kwestionują najbliżsi zmarłego, w ostatnich dniach się uprawomocnia. Uzasadnienie umorzenia, które poznaje „Rzeczpospolita", zawiera szokujące informacje.
Największa taka afera
– Tu rządzą mafijne zasady, na zdradę miejsca nie ma – mówi nam po śmierci Andrzeja Jagiełły człowiek z branży węglowej.
Jagiełło karierę robi za granicą, w Austrii. Na polskim rynku pojawia się w pierwszej połowie lat 90. jako przedstawiciel koncernu Voestalpine, później przez 15 lat reprezentuje firmę Sandvik, by na koniec zostać prezesem Kopeksu. Działalność cały czas ta sama – dostawy sprzętu dla firm węglowych. Pieniądze wielkie, konkurencja brutalna.
Trudno go nazwać największym rekinem tego biznesu, ale w pewnym momencie na łamach branżowego pisma może się pochwalić wzrostem obrotów polskiej części Sandvika ze 100 do 320 mln zł w ciągu zaledwie trzech lat.