Z zaciekawieniem przeczytałem tę rozmowę, która jak w pigułce pokazuje całe wyrafinowanie pozycji, jaką były szef "Znaku" wypracował sobie w partii Donalda Tuska. Gowin jako wieczny Hamlet. Dzisiejszy wywiad to swoisty manifest gowinizmu.
Poseł z Krakowa z jednej strony sugeruje, że w partii działy się (dzieją się?) jakieś podejrzane siuchty, które wyjdą lada dzień na jaw. Ale osłabia wymowę tej rewelacji dodając, że nie dotyczy to czołówki partii, tylko dalszych szeregów platformersów. Jednocześnie solidaryzuje się ze swoją partią sugerując, że media będą prowadzić grę przeciw PO w brzydki sposób. Przyszłe publikacje definiuje jako polowanie. A potem znów puszcza oko do widza i mówi: Boże widzicie z kim ja muszę pracować w jednej partii! Chyba zauważysz i zapamiętasz drogi czytelniku, że ja jako jedyny wołający na puszczy przestrzegam swoich kolegów by opamiętali się w swoich grzechach.
Ale na wszelki wypadek pamięta by zaznaczyć, że lider PO jest poza podejrzeniami. Znów cytat:
"[b]Premier Tusk za słabo walnął pięścią w stół?[/b]
Nie, on akurat był radykalny do bólu. Pytanie, czy partia poszła za nim dostatecznie daleko. Jeśli pojawi się postawa: przecież się pokajaliśmy i wyciągnęliśmy wnioski, teraz czas na zwieranie szeregów, to może być początek głębszego kryzysu."