Za moim odwołaniem miał stać Chlebowski

Gdyby PO pozostawiła mnie jako prezesa Totalizatora, nie doszłoby do wybuchu afery hazardowej - mówi Jacek Kalida, były prezes Totalizatora Sportowego

Publikacja: 19.01.2010 01:00

Za moim odwołaniem miał stać Chlebowski

Foto: ROL

[b]Zna pan Mirosława Drzewieckiego, byłego ministra sportu, i Zbigniewa Chlebowskiego, byłego szefa Klubu PO?[/b]

[b] Jacek Kalida:[/b] Z Mirosławem Drzewieckim spotkałem się, gdy zasiadał w prezydium Sejmowej Komisji ds. Kultury Fizycznej i Sportu. Wówczas jako prezes Totalizatora składałem przed nią roczne sprawozdanie z działalności spółki. Potem kierowany przez niego resort sportu przyznał mi odznaczenie za zasługi dla sportu. Ale nie wręczył mi go osobiście Drzewiecki, tylko jeden z jego urzędników. Ze Zbigniewem Chlebowskim nigdy się nie spotkałem. Jednak z wielu źródeł słyszałem, że to on stał za moim odwołaniem z funkcji prezesa Totalizatora.

[b]Ma pan mu to za złe?[/b]

Właściciel ma prawo odwołać mnie w każdej chwili i nie ma sensu z tym dyskutować. To jego święte prawo. W moim przypadku kontrowersje wzbudziły jednak okoliczności odwołania, bo stało się to wyraźnie na polecenie polityczne. Przyjechał do mnie Andrzej Rzońca, szef rady nadzorczej Totalizatora związany z Leszkiem Balcerowiczem, który poinformował mnie, że następnego dnia zostanę odwołany. Nie potrafił jednak wytłumaczyć powodów tej decyzji. W spółce, którą obejmowałem, spadały przychody, a gdy odchodziłem, wzrosły o 23 proc., natomiast zysk netto wzrósł o 40 proc. Bogaty to kraj, który pozwala sobie na odwołanie zarządu z takimi wynikami.

[b] Czy powodem nie była nominacja na prezesa spółki za rządów PiS?[/b]

To bardzo mało prawdopodobne. W PO mam bardzo wielu znajomych, których uważałem za przyjaciół, także wśród tych piastujących kluczowe stanowiska w gabinecie premiera Tuska.

[b] Czy więc Chlebowski był aż tak mocny?[/b]

Jak donosiły media, Chlebowski i Drzewiecki czy też ich współpracownicy starali się zorganizować wprowadzenie do zarządu Totalizatora córki Ryszarda Sobiesiaka [biznesmen z branży hazardowej, jeden z bohaterów afery hazardowej – red.]. Jeżeli potrafili doprowadzić do odwołania członka zarządu spółki, wymieniając wcześniej skład rady nadzorczej, to chyba byli bardzo mocni.

[b] Może odwołano pana, by zrobić dla niej miejsce?[/b]

Nie chcę tworzyć żadnych teorii. Niech okoliczności mojego odwołania wyjaśni komisja śledcza. Sądzę jednak, że gdyby PO pozostawiła mnie na stanowisku prezesa Totalizatora, nie doszłoby do wybuchu afery hazardowej.

[b]Wybuch afery hazardowej spowodował, że prace nad nowelizacją ustawy o grach losowych ruszyły na nowo. Czy tym razem obędzie się bez kontrowersji? [/b]

Mam poważne zastrzeżenia co do tempa powstawania ustawy. Pośpiech nie jest dobrym doradcą i może bardzo wiele kosztować. Jestem przekonany, że właściciele jednorękich bandytów zaskarżą wprowadzone przepisy we wszystkie możliwe miejsca. Co w konsekwencji może ponownie otworzyć rynek dla jednorękich bandytów i spowodować, że rozwiązania niekorzystne dla spółki Skarbu Państwa pozostaną. W końcu spółka Skarbu Państwa nie wystąpi przeciwko właścicielowi, tym bardziej jeśli jest to Skarb Państwa.

Należy też pamiętać, że ustaw nie piszą politycy, ale urzędnicy. Ci, którzy robią to dla rządu Donalda Tuska, pracowali nad ustawą hazardową za czasów Jarosława Kaczyńskiego.

[b] Czy w 2007 r. podczas prac nad ustawą hazardową coś wzbudziło pana wątpliwości?[/b]

Przedstawiciele Totalizatora brali udział w pracach międzyresortowego zespołu opracowującego nowelizację ustawy hazardowej tylko przez trzy miesiące, na pisemną prośbę ówczesnego wiceministra skarbu Pawła Szałamachy. Po tym czasie spółka przekazała do najważniejszych instytucji w kraju – Kancelarii Prezydenta, premiera, Ministerstwa Skarbu, Finansów i MSWiA – kilkusetstronicowy zbiór dokumentów jako sprawozdanie z naszego udziału w pracach zespołu. Zdecydowałem się tak postąpić, bo w tym czasie pojawiło się kilka poważnych kontrowersji. Po pierwsze zespół pracował nad ustawą niewiadomego pochodzenia. Do dziś nie mam pojęcia, skąd wziął się ten dokument. Poza tym podczas prac zacząłem odnosić wrażenie, że kształt ustawy zmierza nie w tym kierunku, co powinien. Zapisy w żadnym wypadku nie poprawiały pozycji Totalizatora na rynku hazardu, który przecież w całości należy do Skarbu Państwa. Dodatkowo praktycznie żadne z proponowanych przez nas rozwiązań nie zostało zaakceptowane.

[b]Dlaczego tak się stało? Czy ktoś podczas posiedzeń zgłaszał poprawki korzystne dla firm zarządzających automatami o niskich wygranych?[/b]

Nie wiem. Nie brałem bowiem udziału w żadnym posiedzeniu zespołu międzyresortowego.

[b] To dlaczego pana nazwisko figuruje w protokołach tego międzyresortowego zespołu, skoro nie uczestniczył pan w jego pracach?[/b]

Rzeczywiście z mediów dowiedziałem się, że miałem uczestniczyć w spotkaniach zespołu. Jest to jednak bzdura. Z ramienia zarządu Totalizatora w pracach nad nowelizacją ustawy uczestniczył członek zarządu Grzegorz Sołtysiński. Jest to bardzo łatwo zweryfikować, bo wystarczy w ministerstwie finansów sprawdzić ewidencję wejść i wyjść. Nie będzie tam mojego nazwiska. Z tego co wiem protokoły sporządzała p. Anna Cendrowska, od wielu lat jako dyrektor departamentu, nadzorująca rynek hazardu w Polsce. Zresztą to ona technicznie kierowała zespołem. Proszę więc ją zapytać, dlaczego w protokołach jest moje nazwisko. Sądzę jednak, że nie było to świadome fałszerstwo, tylko zwykła pomyłka. Zespół rozpoczął działalność w grudniu 2006 r., a krótko wcześniej zostałem prezesem Totalizatora. Pracownicy resortu finansów mogli więc nie wiedzieć jak wyglądam, a skoro w pracach zespołu uczestniczył członek zarządu spółki tytułowany prezesem, to wpisano moje nazwisko.

[b]Czy to jednak nie jest zbyt naiwne myślenie?[/b]

A jak można to inaczej wytłumaczyć? Nie potrafię znaleźć powodu, dlaczego wpisano tam moje nazwisko. Nie ulega jednak wątpliwości, że za tę pomyłkę należałoby wyciągnąć stosowne konsekwencje.

[b]Czy w czasie tworzenia ustawy politycy lub lobbyści próbowali wywierać na pana presję, aby Totalizator wspierał wprowadzenie konkretnych przepisów?[/b]

Wszyscy wiedzieli o mojej przeszłości w służbach specjalnych [Urzędzie Ochrony Państwa i jednostce specjalnej GROM - red.] i zdawali sobie sprawę, że wywieranie na mnie jakichkolwiek nacisków jest bezskuteczne. Podkreślam, że nigdy nie rozmawiałem podczas prac komisji z Przemysławem Gosiewskim lub Jarosławem Kaczyńskim. Nie przychodzili też do mnie inni politycy, czy lobbyści. Raz tylko podczas prac nad ustawą spotkałem się w siedzibie Totalizatora z działającym w branży hazardowej Zbigniewem Bębenkiem [właściciel Zjednoczonego Przedsiębiorstwa Rozrywki -red.], który chciał mnie przekonać do wspólnych działań zmierzających do odstąpienia od proponowanych w nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych zmian w zakresie nałożenia dopłat na wszystkie podmioty działające na rynku hazardu. Była to mocno kuriozalna propozycja, ponieważ w efekcie dopłatami zostałyby w dalszym ciągu tylko i wyłącznie obciążony Totalizator Sportowy a ja nie widziałem powodu dlaczego wszyscy uczestnicy tego rynku nie mieliby działać na tych samych zasadach. Ta wizyta nie łączyła się jednak z żadną korupcyjną propozycją.

[b]Czy według pana komisja śledcza ds. hazardu pogrąży Roberta Drabę, byłego ministra w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego? W końcu to on miał lobbować za rozwiązaniami korzystnymi dla Totalizatora?[/b]

Nie był to, jak wskazywano w mediach, żaden lobbing. Minister Draba przesłał pismo Totalizatora do ministerstwa finansów z prośbą o opinie na ten temat. Nie był to więc żaden nacisk, ale prośba o zajęcie stanowiska w sygnalizowanym przez spółkę skarbu państwa temacie. Mogę podejrzewać, że wezwanie go przed komisje jest działaniem czysto politycznym.

[b] Były wiceminister finansów Marian Banaś powiedział przed komisją śledczą, że pana poprzednik na przełomie czerwca i lipca 2006 r. przekazał mu projekt ustawy hazardowej. Czy wie pan kto przygotowywał ten dokument?[/b]

W czasie, kiedy pracowałem w spółce, a byłem tam zatrudniony zanim wygrałem konkurs i objąłem stanowisko prezesa zarządu, od maja 2006 r. pełniłem funkcję pełnomocnika zarządu ds. bezpieczeństwa nie toczyły się żadne prace nad projektem nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych w których uczestniczyliby pracownicy Totalizatora. Myślę że gdyby było inaczej wiedziałbym o tym. Nie wiem jednak kto miałby ministrowi Banasiowi przekazać projekt ustawy. W tym czasie nie było bowiem prezesa spółki, ale dwóch członków zarządu, tj. delegowany czasowo z rady nadzorczej Waldemar Milewicz i Leszek Muszalski członek zarządu z ramienia załogi.

[b]Czy jednak projekt ustawy przekazany wiceministrowi Banasiowi to właśnie nie ten, nad którym pracował potem międzyresortowy zespół, a pan informował różne instytucje o jego niewiadomym pochodzeniu?[/b]

Tego nie wiem, ale jest to możliwe.

[b]Nie obawia się pan zeznań przed komisją śledczą, która zamierza pana wezwać?[/b]

Nie mam sobie nic do zarzucenia. Zresztą udział przedstawicieli Totalizatora w sprawie nowelizacji ustawy hazardowej w czasach, gdy kierowałem spółką, jest bardzo dobrze udokumentowany. Wiem, że komisja śledcza nie otrzymała pełnych materiałów. Ciekaw więc jestem, na jakich materiałach pracuje i o co będzie mnie pytać. Obawiać mogą się inni.

Ustawą, która w rzeczywisty sposób poprawiała pozycję rynkową spółki Skarbu Państwa, była ustawa o budowie Narodowego Centrum Sportu (w pracach nad nią uczestniczył Totalizator – red.). Zakładała m.in., że spółka będzie finansowała budowę Stadionu Narodowego z własnych środków. Grecja, która przed olimpiadą w Atenach miała problemy ze sfinansowaniem inwestycji, poradziła sobie dzięki loterii narodowej. Tam dzięki hazardowi udało się na czas wybudować stadiony. U nas projekt z niewiadomych powodów przepadł, a Skarb Państwa i tak musi wyłożyć pieniądze na Stadion Narodowy.

[b]Po wybuchu afery hazardowej Totalizator zaczął być postrzegany jako spółka, która lobbuje za wprowadzeniem w Polsce wideoloterii, czyli rozwiązań korzystnych dla takiej firmy, jak np. G-Tech. Czy czuje się pan lobbystą?[/b]

To kuriozalny zarzut. G-Tech jest kluczową firmą współpracującą z Totalizatorem. Dodać należy, że wideoloterię wprowadzono 2003 r. w nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych a to jest przeszło trzy lata zanim ja objąłem stanowisko prezesa Zarządu TS.

[b] Ale G-Tech wydawał miliony na monitoring polskiego rządu. Czy nie budzi to pana wątpliwości?[/b]

Zgoda. Tylko, że umowa z G-Techem została podpisana przez Totalizator, gdy kierował nim Wacław Bilnicki. W tym czasie prasa donosiła, że jest on rodzinnie związany z minister skarbu Aldoną Kamelą-Sowińską, która zresztą zatwierdziła tę umowę. Ten dokument obowiązuje do 2011 r. Kolejne zarządy spółki nie mogły więc zrobić nic innego, jak tylko realizować tę umowę i ewentualnie negocjować korzystne dla Totalizatora aneksy.

Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, aby nowy przetarg wygrała inna firma, i to ona w kolejnych latach współpracowała z Totalizatorem.

[b] Czy kiedykolwiek grał pan na tzw. jednorękich bandytach?[/b]

Oczywiście. Gdy kierowałem Totalizatorem Sportowym przed moim gabinetem ustawiono trzy takie automaty, które działały bezgotówkowo. Chciałem się po prostu przekonać jak to działa.

[b] Czy więc według pana gra na automatach jest tak mocno uzależniająca?[/b]

Myślę, że nie jestem najlepszym przykładem ponieważ należę do osób nie mających jakichkolwiek uzależnień, nigdy nie paliłem papierosów, nie mam też innych nałogów. Tak więc trudno mi odpowiedzieć na to pytanie. Nie mam jednak wątpliwości, że wideoloteria prowadzona przez Skarb Państwa pozwala prowadzić tzw. świadomy hazard, np. kontrolować ilość pieniędzy inwestowaną przez graczy. W przeciwieństwie do prywatnego właściciela tylko Spółka Skarbu Państwa jest wstanie ograniczyć zyski, np. blokując możliwość gry, gdy dana osoba przegra już swój miesięczny limit. Ta kwestia wymaga szerszego wyjaśnienia ale myślę że jest to temat na inną rozmowę która mogłaby być zaczątkiem szerszej dyskusji na temat kształtu rynku hazardu w Polsce i roli państwa na tym rynku.

[b]Zna pan Mirosława Drzewieckiego, byłego ministra sportu, i Zbigniewa Chlebowskiego, byłego szefa Klubu PO?[/b]

[b] Jacek Kalida:[/b] Z Mirosławem Drzewieckim spotkałem się, gdy zasiadał w prezydium Sejmowej Komisji ds. Kultury Fizycznej i Sportu. Wówczas jako prezes Totalizatora składałem przed nią roczne sprawozdanie z działalności spółki. Potem kierowany przez niego resort sportu przyznał mi odznaczenie za zasługi dla sportu. Ale nie wręczył mi go osobiście Drzewiecki, tylko jeden z jego urzędników. Ze Zbigniewem Chlebowskim nigdy się nie spotkałem. Jednak z wielu źródeł słyszałem, że to on stał za moim odwołaniem z funkcji prezesa Totalizatora.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Były dyrektor Muzeum Historii Polski nagrodzony
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo