– Nie jestem sprawcą afery hazardowej – zeznał wczoraj były minister sportu Mirosław Drzewicki podczas wielogodzinnego przesłuchania przed komisją śledczą. – Nie było żadnej afery, nie było żadnego przecieku. Cała ta pseudoafera została przygotowana jako element gry politycznej.
Nim zaczął odpowiadać na pytania, wygłosił starannie przygotowane wystąpienie. Posługując się kolorową tablicą z kalendarium współdziałania resortów finansów oraz sportu i turystyki w organizacji Euro 2012, opowiadał o swojej roli. Twierdził, że jego największą troską było terminowe przygotowanie do mistrzostw. Że był zwolennikiem finansowania budowy obiektów na Euro z budżetu państwa. Nie liczył na pieniądze z dopłat do hazardu, bo prace nad ustawą hazardową trwały. Do skorzystania z nich miał go przekonać minister finansów Jacek Rostowski. Ustalono, że dopłaty pójdą na budowę obiektów wokół Narodowego Centrum Sportu.
[srodtytul]Rozbieżne wersje[/srodtytul]
Największą luką w rozumowaniu Drzewieckiego jest sprawa jego pisma z 30 czerwca 2009 r. Według CBA pismo to, w którym poinformował on resort finansów o rezygnacji z dopłat, dowodzi skuteczności lobbingu branży hazardowej na polityków PO. Drzewiecki twierdził, że pismo to efekt pomyłki urzędniczej.
Gdy się okazało, że wokół stadionu nie mogą powstać dodatkowe obiekty, dyrektor generalna resortu sportu Monika Rolnik miała namówić ministra, by poinformował o tym resort finansów. Pomyłka miała polegać na tym, że piszący pismo szef Departamentu prawno-kontrolnego Rafał Wosik poprosił w nim o zmianę przepisów. Drzewiecki myślał więc, że podpisuje informację do resortu finansów, tymczasem podpisał prośbę o wycofanie dopłat.