– Moje działania prokuratura sprowadziła do kategorii pospolitego przestępstwa kryminalnego – oburzał się gen. Wojciech Jaruzelski w sądzie. – Jeśli prokurator uważa, że kierowałem zorganizowaną grupą przestępczą, to musi zauważyć, że była ona prawnie usankcjonowana i cieszyła się poparciem znacznej części społeczeństwa.
Instytut Pamięci Narodowej zarzucił Jaruzelskiemu – ówczesnemu I sekretarzowi PZPR, premierowi PRL, szefowi MON i Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego – „kierowanie związkiem przestępczym o charakterze zbrojnym”, który wprowadził stan wojenny. Pozostałym osobom, m.in. Stanisławowi Kani i Czesławowi Kiszczakowi – działanie w takim związku.
– Grupa przestępcza używa broni lub ją gromadzi – argumentował Jaruzelski. – Ja miałem jedynie broń osobistą – mówił, starając się przekonać sąd, że główny zarzut, za który grozi mu do dziesięciu lat więzienia, jest nieuzasadniony. – Broń miało wojsko i jej nie użyło.
Według prokuratora IPN jedynym motywem, jaki przyświecał autorom stanu wojennego, była chęć utrzymania się przy władzy. Jaruzelski zapewniał wczoraj, że nie chodziło mu o stołek, bo wcześniej odrzucał oferty objęcia najwyższych funkcji w PRL. – Jest na czasie doczernianie mojego wizerunku – oświadczył, nawiązując do planów odebrania mu uprzywilejowanej emerytury (wynosi ok. 7 tys. zł).
Generał poczuwa się tylko do jednego: przyznał, że w grudniu 1981 r. doszło do „uchybienia konstytucyjnego” polegającego na tym, że Rada Państwa wydała dekrety o stanie wojennym wbrew konstytucji, bo podczas trwającej sesji Sejmu.