Ton satysfakcji z udanej akcji rządu Tuska zauważyć można także w komentarzu Cezarego Michalskiego w Dzienniku.
Bitwa została przez Polskę wygrana, wojna z Niemcami jest niepotrzebna - pisze Michalski. I dalej: „Cieszmy się ze zwycięstwa w tej potyczce, bo w długiej historii stosunków polsko-niemieckich nasze zwycięstwa nie są aż tak częste. Ale nie ruszajmy na wojnę. Zamiast tego przygotujmy się do kolejnych problemów, do ich unikania. Nie przez antyniemieckie gadanie rodem z epoki Gomułki: o odwetowcach, ziomkostwach i naszych zagrożonych zachodnich rubieżach. Ale przez stworzenie systemu wczesnego ostrzegania przed napięciami we wzajemnych stosunkach. I rozbrajania tych napięć, zanim przybiorą formę taką jak kosztowny dla obu stron konflikt wokół Eriki Steinbach.”
W dzienniku “Polska The Times” Andrzej Godlewski z kolei przestrzega: “To pozorny triumf Polski nad Steinbach” i pyta czy przypadkiem obecna szarża dyplomatyczna rządu Tuska to nie wynik zaniechań Władysława Bartoszewskiego sprzed roku. Godlewski pisze: “Doskonała szansa na ciche, ale skuteczne zablokowanie Steinbach istniała rok temu, kiedy Władysław Bartoszewski spotykał się w Warszawie z Berndem Neumannem, wysłannikiem kanclerz Angeli Merkel. Zamiast aluzyjnych dyskusji o “pewnej osobie, która nie służy polsko-niemieckiemu pojednaniu” powinna odbyć się męska rozmowa dwóch panów profesorów. Zamiast dziś mówić publicznie “Nie rżnijcie głupa”, prof. Bartoszewski powinien był to powiedzieć wówczas w cztery oczy prof. Neumannowi. Dzięki temu kanclerz Merkel od roku wiedziałaby, że “Steinbach nie przejdzie”. Tymczasem taki przekaz dotarł do niej dopiero dwa tygodnie temu… z polskich mediów. Stosunki polsko-niemieckie nie są jeszcze tak mocne, by niepotrzebnie narażać je na szwank.
Równocześnie polska dyplomacja postawiła Angelę Merkel przed fatalnym wyborem. Na sześć miesięcy przed wyborami zmusiła ją do wyboru między zachowaniem przyjacielskich stosunków z Polską a głosami środowiska dwóch milionów wypędzonych (na tyle ocenia je Steinbach i jej zwolennicy). Warto pamiętać, że cztery lata temu zaledwie kilka tysięcy głosów zdecydowało, że to Angela Merkel została kanclerzem Niemiec. Szefowa niemieckiego rządu z pewnością długo nie zapomni polskim władzom, że w takiej chwili przycisnęły ją do muru. Tym bardziej że jej koalicjanci z SPD, czyli główni rywale do walki o władzę, sprytnie wykorzystywali tę sytuację, przedstawiając się jako “jedynych przyjaciół Polaków” i ostrzegając przed historycznym rewizjonizmem. Obawiam się, że rachunek z Berlina nadejdzie w odpowiednim czasie.
Kłopot ze zwycięstwem Polski nad Eriką Steinbach polega również na tym, że jest to triumf pozorny. Wypędzeni przecież jedynie “na razie” nie delegują swojej szefowej do rady fundacji. Po jesiennych wyborach mogą zmienić zdanie, a nowy rząd (według sondaży już bez socjaldemokratów, za to z liberałami, którym Steinbach nie przeszkadza) będzie mógł zgodzić się, by szefowa Związku Wypędzonych zajęła puste krzesło. Czy znowu wygraliśmy wojnę, a przegramy pokój?”
A co o sprawie Steinbach pisze się za Odrą?