Jedno z wezwań miało termin 15 lipca. W tym właśnie dniu Sakiewicz odebrał je z poczty. – Na wezwaniu było pouczenie, że jeśli się nie stawię, mogę zostać doprowadzony siłą lub ukarany grzywną. Nie byłem w stanie się pojawić, bo odebrałem je po terminie – mówi „Rz” Sakiewicz.

Sakiewicz nie wie, jakich dokładnie spraw dotyczą wezwania. Domyśla się, że jedno z nich dotyczy tekstów Katarzyny Hejke, która miała opublikować dokumenty ze zbioru zastrzeżonego Instytutu Pamięci Narodowej. – Problem polega na tym, że nie opublikowaliśmy żadnych dokumentów – mówi Sakiewicz.

Sakiewicz podejrzewa, że pozostałe wezwania dotyczą publikacji tzw. listy Nizieńskiego – czyli nazwisk osób, w stosunku do których było zbyt mało dowodów by postawić im zarzut kłamstwa lustracyjnego. – Nie wiem tylko, dlaczego prokuratura dopomina się, bym przyprowadził ze sobą autora, który się podpisuje inicjałami ZP. Nikt jednak takiego skrótu w "Gazecie Polskiej" nie używał – mówi Sakiewicz. Informuje, że prokuratura dodatkowo żąda przedstawienie pełnej listy osób piszących dla "GP".

– Spełnienie takiego żądania jest niewykonalne. W ogóle sprawę tych wezwań traktuję jako nękanie wolnej prasy. Nawet za czasów PRL nie słyszałem, by ktoś w jednym dniu otrzymał wezwania aż na trzy przesłuchania – mówi Sakiewicz.