Oto Aleksander Kwaśniewski powiedział w ostatnim "Newsweeku", że afera Rywina to twór wirtualny. "Co to za afera, która polega na tym, że ktoś żąda 17,5 mln, których nikt nigdy nie widział i nikt nigdy nie dostał" - szydzi polityk, którego rola w całej sprawie budzi wciąż wiele dziennikarskich pytań.
Dla "Wyborczej" zanegowanie afery Rywina to jak wypowiedzenie wojny, więc Ewa Milewicz nerwowo reaguje na tak demonstracyjna zaczepkę.
[i]"Rzeczywiście - żadna to afera. Rywin zaszantażował Agorę, wydawcę 'Gazety'. Jeśli nie zapłaci haraczu, zablokuje rozwój firmy. Powoływał się na premiera Leszka Millera. Powtórzył to samo Michnikowi.
W normalnym kraju od takich 'wirtualnych' zdarzeń upadają rządy. A byli prezydenci potępiają szantażystów i wspierają szantażowanych. U nas jest trochę inaczej. B. prezydent bagatelizuje aferę, i to mimo że naczelny 'Gazety', ujawniając sprawę, przedstawił dowody - nagranie wywodu korupcyjnego Lwa Rywina. Ale byłego prezydenta to nagranie nie przekonało nawet do tego, że to nie jakiś 'ktoś' żądał łapówki, lecz Rywin. Rzeczywiście tych pieniędzy 'nikt nie widział', bo nikt ich nie zapłacił.
Czy gdyby Michnik Rywina nie nagrał, tylko wszystko opowiedział prokuraturze, to ktoś by mu uwierzył? Wygląda na to, że wtedy prezydent Kwaśniewski by chodził po gazetach i mówił: Ma ten Michnik omamy." [/i] Tyle Ewa Milewicz. Rozumiem jej niepokój, wynikający z tego, że Kwaśniewski kpi sobie z afery Rywina.