O obrotach ciał wyborczych

"Moja legenda dotycząca Leszka zaczyna się powoli wyczerpywać. Dłużej już nie mogę udawać, że nic się nie stało. W ciągu najbliższych dni będę musiał powiedzieć mamie prawdę. Potwornie się tego boję" – to Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Super Expressu". Ten fragment (obok kilku innych z "osobistej" części rozmowy), w którym jest przecież przyznanie się do kłamstwa (w zbożnym celu), niesie paradoksalnie najwięcej prawdy i treści ze wszystkich zdań i akapitów wypełniających parędziesiąt stron dzisiejszych gazet

Publikacja: 22.05.2010 21:39

Paweł Bravo

Paweł Bravo

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Bo cóż, reszta wywiadu mieści się konsekwentnie w formule "odmienionego Kaczyńskiego". O krewkim Wajdzie i Bartoszewskim: "Mniejsza o nazwiska. Było kilka wypowiedzi, które nie powinny były paść […] Nic w Polsce nie wskazuje, żeby te wybory miały się odbywać w atmosferze konfliktu. Mam nadzieję, że taka sytuacja utrzyma się do wyborów […] jestem nastawiony na merytoryczną kampanię" itd. itp.

Ten pojednawczy rejestr ciągle budzi osobliwe reakcje w branży medialnej. Ot, choćby trzy godziny temu na portalu gazeta.pl, w aktualizowanej minuta po minucie relacji spraw związanych z powodzią, pojawił się taki news z wiecu, który kandydat miał  w Warszawie: "Szokująca deklaracja Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS przekazał swoje ‘pełne poparcie rządu w kwestii walki z powodzią’". Pozostaje współczuć łatwej skłonności autora do popadania w szok.

Ale to tylko jakiś młody, anonimowy redaktor portalu. U bardziej otrzaskanych publicystów widać w ten weekend początek nowego trendu. Już nie jest istotne dyskutowanie, czy Kaczyński istotnie się zmienił (i zaklinanie, że zaraz pęknie na nim owcza skóra). To już nieważne, bo bez względu na to, jak trwała okaże się zmiana, "wykonał spektakularne sepukku, unieważnił swój cały dorobek, unieważnił też wizerunek politycznego fightera", jak pisze Paweł Wroński. Hasło "prezes się zmienił" w jego ocenie może być odczytane przez centrowy elektorat jako kłamstwo, sztuczka. Pojawia się więc w elektoracie pytanie "po co wybierać podróbkę – Kaczyńskiego, który mówi jak Komorowski?".

Mądre rzeczy lepiej dla utrwalenia powtórzyć, przecież ludzie czytają gazetę na wyrywki, dlatego kilkanaście stron dalej Witold Gadomski ubiera tę samą myśl w nieco inne słowa: "Jeśli jednak prezes PiS rzeczywiście zrezygnował z radykalnych pomysłów politycznych, pogodził się z realiami III RP (…) to właściwie jaki jest jego polityczny program? Czym się różni od PO a nawet dawnej Unii Demokratycznej? I czy jest pewien, że jego liczni zwolennicy za nim podążają?". Zdaniem Gadomskiego Kaczyńskiemu "nie powiodła się próba przejęcia części elektoratu umiarkowanego", dlatego żadne wpadki Komorowskiego "nie przesądzą o wyniku wyborów", które tenże "wygra bez trudu".

Gdyby jakaś gapa przeoczyła i ten artykuł, to o nieubłaganej logice dziejów przypomni jej tytuł "Kaczyński przegra te wybory". Pod nim znajdziemy całkiem ciekawą rozmówkę z Antonim Mężydłą. Obecny poseł PO, dawniej działacz PiS mówi o swoich byłych kolegach: "to jest partia, która nie ma mocnego przekonania, że może znów dojść do władzy. (…) mam tam dużo kolegów, widzę że tam nie ma takiej wiary". A o Jarosławie Kaczyńskim: "Pałac to nie jest jego cel. Myślę, że to byłaby krępująca dla niego sytuacja, gdyby został prezydentem po Leszku Kaczyńskim" (potwierdza to cytowany wyżej wywiad dla "Super Expressu" – Jarosław uchyla się od prostej odpowiedzi na pytanie o bycie dziedzicem Lecha). Szkoda, że Mężydło zajął ledwie ćwierć kolumny, bo jako osoba spoza kręgu zawodowych antypisowców miałby pewnie więcej rzetelnych, niemanipulanckich obserwacji o słabości i oczywistym braku następnych pomysłów, jaki widać po stronie PiS.

Kandydat, któremu nawet przy założeniu skrzywienia sondaży pozostaje dobre paręnaście procent straty do lidera, jest więc nadal obiektem codziennych zaklęć i egzorcyzmów, jakby nie o przeciwnika w politycznej rundzie chodziło, ale o inkarnację zła, godzącą w mistyczne ciało obywatelskie. Odgłos tego rytualnego tańca słychać nawet w specjalnym dodatku kopernikańskim (bowiem dziś odbył się uroczysty pochówek szczątków astronoma we Fromborku).

Niegdysiejszy guru psychoterapii Jacek Santorski analizuje psyche Kopernika, widząc w nim m.in. osobowość ekscentryczną: "Ta cecha może łatwo przechodzić w patologię i zaburzenia. W czasach gdy wielu z nas się zastanawiało, jaka to potrzeba władzy motywuje braci Kaczyńskich, ja polemizowałem – z perspektywy psychologii osobowości widzę w nich silne przejawy osobowości ekscentrycznej. Czasem może ona skutkować oderwaniem od rzeczywistości". W odróżnieniu od Kaczyńskich, Kopernik był jednak "wolny od takich obciążeń".

Tęgim ekscentrykiem okazuje się jednak sam Santorski, w dodatku obciążonym grubą warstwą wazeliny: "Przygotowując się do wywiadu, szukałem kogoś na miarę tej kopernikańskiej skali (…) I z jednej strony pomyślałem o ludziach takich jak Adam Michnik i Jacek Kuroń". Dalej jest mowa o tym, jak Kopernik żył "pełnią życia", czyli "Człowiek, który odkrywa, po prostu musi po ciężkiej pracy zjeść, napić się wódki i pośmiać". Jak pełnia życia, to i kobiety. "Jest bardzo możliwe, że Kopernik wdał się w taką znajomość [chodzi o domniemany romans]. Przyglądałem się zrekonstruowanej na podstawie czaszki twarzy Kopernika. Tak zarysowany podbrodek znaczy, że testosteron odgrywał u niego rolę większą niż przeciętnie".

Nadwiślański Lombroso jest również historykiem idei, więc na naiwne pytanie, co robił "wolnomyśliciel Kopernik" w środowisku kościelnym, zamiast urządzić dziennikarce powtórkę z jesieni średniowiecza, odpowiada serio: "Kościół mimo całej swojej hipokryzji w głoszeniu myśli naukowej dla wielu ludzi był w średniowieczu znaczącym punktem odniesienia. Kopernik chciał po prostu coś zrobić dla swojego umysłu". Państwu, jeśli chcą zrobić coś dla umysłu, doradzam lekturę zamieszczonej w tym samym dodatku rozmowy z trojgiem uczonych pt. "Pierwszy olbrzym nowożytnej nauki" – to zdecydowanie najpoważniejszy materiał w dzisiejszej "Wyborczej".

Pomny słów o hipokryzji w głoszeniu nauki, sięgnąłem po analogiczny dodatek kopernikański "Naszego Dziennika". A tam rozmowa z fizykiem Zbigniewem Jacyną-Onyszkiewiczem, wykładającym na UAM oraz w toruńskiej szkole ojca Rydzyka. Profesor wpierw konstatuje, że pokopernikański "postęp astronomii doprowadził do coraz większej degradacji pozycji człowieka we wszechświecie". Ale wcale tak nie musi być, bowiem "najnowsze badania naukowe pokazały, że struktura i historia wszechświata umożliwiają rozwój życia właśnie na Ziemi oraz istnienie w nim człowieka (…) Odkrycia XX wieku sugerują, że nie jest prawdą iż wszechświat jest tylko wielkim mechanizmem, w którym człowiek nie odgrywa żadnej roli. (…) jeśli chcemy właściwie zinterpretować fizykę kwantową, musimy uwzględnić istnienie ludzkiej świadomości, która nie jest opisywalna prawami fizyki (…) człowieka można uznać za strategiczny element wszechświata".

Nie mam dość kompetencji, by kategorycznie odnieść się do tych zdań, choć wydają mi się efektem pomieszania "świadomości" rozumianej jako obserwator w eksperymencie kwantowym ze świadomością rozumianą teologicznie. Pachnie mi to przegięciem a rebours dawnego peerelowskiego urzędowego ateizmu, który Kopernika bezsensownie zaliczał do swoich patronów (dowodem, że to wciąż pokutuje, jest choćby tamto pytanie zadane Santorskiemu). W walce o to, czy Kopernik był "nasz" nie chodzi tylko o to, czy był Polakiem lub Niemcem albo czy wolał Olsztyn od Torunia…

Nie mam natomiast żadnych wątpliwości, że ktoś mi robi wodę z mózgu, gdy czytam na pierwszej stronie "Wyborczej" zapowiedź materiału o tańcu na rurze dla szerokich mas. Spory tekst ma nas najpierw przekonać o tym, że wcale nie jest to gimnastyczna odmiana striptizu, w którym chodzi o miłe wrażenia wzrokowe patrzącego, lecz tylko zaawansowany aerobik, a nawet potencjalna dyscyplina olimpijska (do tego poglądowe rysunki z nazwami mięśni, jakie ćwiczy w danej figurze tancerka odziana w trzy skrawki tkaniny). Ale zaraz okazuje się, że chodzi o to, o co przecież chodzi: "partnerka uprawiające pole dance może stworzyć erotyczny klimat w związku" a "bycie frywolną czy nawet wyzywającą może sprawiać przyjemność paniom". "Panie chcą ćwiczyć bez narażania się na głupawe uśmieszki, ale wciąż budują prowokujący wizerunek tańca na rurze" – zauważa pewną dwoistość autorka, konkludując: "jak to zrobić, aby być postrzeganą jako seksowna, a jednocześnie być traktowaną poważnie?".

Nie rozumiem, skąd wzięła się taka sprzeczność. W każdym razie rura, jak i inne narzędzia namolnej emancypacji jej nie zniosą. Ani seksu, ani powagi, tylko śmieszność. "Ludzie w wieku przydrożnych kamieni, o powierzchowności karłów i maszkar - Melania Kierczyńska, Adam Ważyk - informowali ludzi w średnim wieku i o normalnym wyglądzie o tym, co to jest spółkowanie - dojrzałe, klasowo odpowiedzialne, a nie animalistyczne, wynaturzone, amerykańsko-imperialistyczne" – ten opis Tyrmanda z 1954 r. nie pierwszy raz odzywa mi się z chichotem w pamięci.

Skomentuj na [link=http://blog.rp.pl/pawelbravo/2010/05/22/o-obrotach-cial-wyborczych/]blog.rp.pl/pawelbravo[/link]

Kraj
Ruszyło śledztwo w sprawie Centrum Niemieckiego
Materiał Partnera
Dzień Zwycięstwa według Rosji
Kraj
Najważniejsze europejskie think tanki przyjadą do Polski
Kraj
W ukraińskich Puźnikach odnaleziono szczątki polskich ofiar UPA
Kraj
80. rocznica zakończenia II wojny światowej. Trump ustanawia nowe święto. Dlaczego Polacy nie lubią tego dnia?