Każdy włożył w to serce, ogrom pracy i pieniądze. Krajewskiego, który prowadzi dziś firmę poligraficzną w Rybniku, do spotkania po latach z Radomskim nie ciągnie. Nie ciekawi go też, jak wygląda dziś „Czarny Diament”, któremu własnoręcznie stworzył kadłub. – Bywało, że pracowaliśmy całą dobę, spaliśmy w hangarze, ale było, minęło – macha ręką. – Niech będzie tak, jak jest. Wrócił bohater.
Grzesik jest profesorem na Politechnice Śląskiej, specjalistą od elektroenergetyki. – To były nasze marzenia – przyznaje naukowiec, który skonstruował nadbudówki sławnego jachtu, a teraz z zespołem tworzy polskie sztuczne serce. – Jurek wybrał żeglowanie, ja pracę naukową. Nie żałuję, bo to, co robię, jest równie fascynujące.
Hangaru, w którym budowali jacht, już nie ma. Większość budynków nieprodukcyjnych kopalni Moszczenica zrównano z ziemią. Krajewskiemu została po tamtych wspólnych czasach jedna pamiątka – zdjęcie z budowy jachtu.
– Niezwykłe – przyznaje Krajewski. – Stoimy pod nim i wyglądamy jak mrówki.
Krajewski też jest czynnym żeglarzem w stopniu kapitana. Ale nie zazdrości Radomskiemu lat na morzu. – Można opłynąć kulę ziemską raz, bo to ma sens. Ale cztery?
„Czarny Diament” jest niebiesko-żółty, choć barwy mocno już wyblakły. Łódź, która przepłynęła niemal wszystkie wody świata, zaskakuje szorstkością powłoki, grubymi spawami na kadłubie i nadbudówce.
– Widać, że tę łódź budował górnik, a nie stoczniowiec – śmieje się Radomski.
Kontrasty. Stary, spatynowany sekstans, obok współczesne radio. W kole sterowym specjalna przekładnia z kopalni zaadaptowana jako wspomaganie. Na pokładzie baterie słoneczne i mała elektrownia wiatrowa. Pod pokładem afrykańskie maski na ścianach wykończonych płytą na wysoki połysk, z jakiej w latach 70. wyrabiano meblościanki. I czerwone serduszko Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Pod koją stary odkurzacz Zelmera. Na stole okrągły, spękany bochen chleba z żaglowcem wbitym w skórkę. Tym chlebem witali Radomskiego przyjaciele, gdy po 32 latach jacht wrócił do Polski.
– Jego wyprawa to była historia naszej rodziny – wspomina Krzysztof Radomski. Miał 16 lat, kiedy stryjek wyruszył w morze. Do dziś przechowuje jego listy i kartki. – Taka Polinezja Francuska – uśmiecha się. – Brałem atlas, szukałem, gdzie on teraz jest. Sam znaczek to był skarb.
Krzysztof Radomski był górnikiem, dziś w Jastrzębiu-Zdroju prowadzi Klub Działalności Podwodnej Nautilus. O stryjku mówi z dumą „szaleniec”:
– Gdyby tego nie zrobił, byłby zgorzkniałym emerytem z poczuciem niespełnienia. Człowiek jest wart tyle, ile przeżył.
Przyznaje, że stryjek po powrocie jest wyobcowany. – To jest człowiek, który pół życia chodził boso. Teraz też tak chodzi, co można uznać za dziwactwo. Źle się czuje, jak mu świat pod nogami nie buja.
Czy będzie jeszcze pływał? – Nie wiem – mówi Jerzy Radomski. – Najpierw muszę wszystko zebrać do kupy. Jacht i życie. Ale morze ciągnie.
[i]masz pytanie, wyślij e-mail do autorów
[mail=p.kobalczyk@rp.pl]p.kobalczyk@rp.pl[/mail]
[mail=i.kacprzak@rp.pl]i.kacprzak@rp.pl[/mail][/i]