W "Super Expressie" opowiada, jak to chce zamienić salki katechetyczne na salki informatyczne. Za czasów wujka Lenina i Stalina było podobnie - kościoły zamieniano w spichlerze albo muzea. Napieralski ciężko pracuje, by nabić sobie plusów u antyklerykałów, ale musi uważać - w końcu plus to też krzyżyk.

Logika-cud w "Fakcie", gdzie znaleźć można obszerny wywiad z Aleksandrem Smolarem. Ogłasza on, że "PiS nie jest poważnym konkurentem dla PO", ale jednocześnie oskarża Jarosława Kaczyńskiego, że "prezes PiS naraża na szwank ważne interesy państwa i polskiej demokracji". To w końcu ten Kaczyński jest straszny na poważnie, czy niepoważnie? Może, jak to postulował kiedyś Andrzej Mleczko ustami bohatera jednego ze swych rysunków, "żeby choć przy wszystkim było napisane - czy to na poważnie czy dla jaj". Zacznijmy od wywiadów z komentatorami polskiej polityki.

Jeszcze słodsza jest inna wypowiedź Smolara: "Koniec współczucia dla Kaczyńskiego". Aha, więc to, co do tej pory wylewano na głowy prezesa PiS, to były po prostu hektolitry współczucia. Czym się różni współczucie od współczucia Smolara? Tym samym co krzesło od krzesła elektrycznego.

W "Polska The Times" wypowiada się prof. Paul De Grauw, ekonomista doradzający Komisji Europejskiej. Ostrzega nas przed drugą falą kryzysu i podsuwa deskę ratunku: "uporządkowanie finansów na poziomie międzynarodowym". Całe zło bierze się bowiem według De Grauwa z tego, że "straciliśmy kontrolę nad sektorem finansowym", dlatego "trzeba ściślejszą kontrolą objąć system bankowy". Jako przykład cud-kraju profesor podaje Szwecję, która - jego zdaniem - "przeszła przez kryzys niemal bez zadraśnięcia", bo "jeszcze w latach 90. wprowadziła system dokładnej kontroli poczynań sektora bankowego". Znam jeszcze lepszy przykład kraju, który został ominięty przez kryzys. To Korea Północna. Tam system kontroli sektora bankowego jest jeszcze szczelniejszy niż w Szwecji.

"Ida wybory, a PiS śpi" - martwi się "Gazeta Wyborcza". Nie do końca rozumiem przyczynę tych krokodylich łez nad tym, jak to biedna opozycyjna partia nie potrafi na czas wyłonić swych kandydatów w wyborach samorządowych. Wszak premier Tusk powiedział, że jeśli Kaczyński obejmie w Polsce władzę, "to czeka na piekło". Czyli gdyby PiS wygrał w jakichś miastach czy innych gminach, to czekałyby nas co najmniej piekiełka. Czym się zatem martwić? Czym się różni troska "Gazety Wyborczej" od zwykłej troski? Tym samym co współczucie Smolara od zwykłego współczucia.