Dlatego ważne nie jest to, co się wydarzyło, ale to, jak wyjaśnić narodowi, jakie to miało znaczenie. Nie liczą się bowiem fakty, ale narracje. Trzeba więc zbudować taką narrację, by nikt nie wyciągnął z tej tragedii niewłaściwych wniosków. Innymi słowy trzeba udowodnić następującą dość karkołomną tezę: choć zabito działacza PiS-u, to nie PiS jest ofiarą. PiS jest agresorem, a winnym zbrodni jest właściwie Jarosław Kaczyński, choć to jego naprawdę chciał zabić morderca.
Ochoczo do udowadniania tej tezy wzięła się więc „Gazeta Wyborcza”. Na pięciu stronach (cztery razy więcej wywiadów i komentarzy niż tekstów informacyjnych, bo najważniejsze jest to, jak czytelnik sprawę zrozumie, a nie to, czy będzie znał fakty).
Na początek kilka zdań z osnowy tekstu informacyjnego na pierwszej stronie „Gazety”, na które nanizane były fakty. „Już kilkanaście minut po pierwszych informacjach o zbrodni PiS zwołał dziennikarzy na konferencję Jarosława Kaczyńskiego.” „Premier nie wszedł w zwarcie z Kaczyńskim”. „Depeszę kondolencyjną wystosował prezydent Bronisław Komorowski. 'Łącząc się w bólu z rodzinami ofiar tragedii, apeluję o powściągliwość w ocenach. Potrzebna jest mądrość i odpowiedzialność za dobro wspólne, a nie eskalowanie napięcia'.” „Zabójstwo w Łodzi stanie się tematem w kampanii samorządowej. – Już widać próby wpisania tej tragedii w ten sam ciąg zdarzeń co katastrofę smoleńską. To próba odnowienia martyrologicznego mitu PiS – mówi 'Gazecie' Aleksander Smolar.”
Tuż obok tekstu komentarz na pierwszej stronie. Marek Beylin od razu wykłada zasady narracji tego mordu: „Jarosław Kaczyński i część komentatorów już przesądzili, że odpowiedzialność za tę zbrodnię ponoszą PO i inni przeciwnicy PiS. To stwierdzenie fałszywe. Nikt w Polsce nie wzywał do zabijania polityków PiS. […] PiS już wniósł wątek morderstwa do współczesnej polityki. […] To podgrzewanie nastrojów nie tylko przeciw Platformie, lecz także przeciw demokratycznej polityce opartej na krytyce i debacie.”
Na drugiej stronie do boju zaprzęgnięto znanych profesorów. Michał Głowiński, dyżurny ekspert od porównywania PiS do nazistów mówi na drugiej stronie wprost: „Stało się coś strasznego. Straszny był atak tego człowieka, ale także straszne jest to, co mówi Jarosław Kaczyński. […] Mnie bardziej przeraża to, co po tej zbrodni powiedział Jarosław Kaczyński. On nieustannie wjeżdża na pierwszy plan polityczny na trumnach. Kiedy mówi o kampanii nienawiści, mówi o sobie. […] To, co się teraz dzieje w Polsce przypomina mi rok 1933 w Niemczech, tam też się zaczęło od języka nienawiści.” By czytelnik nie musiał wątpić w polityczną bezstronność Głowińskiego, GW pyta go czy Tusk posługuje się językiem nienawiści. Profesor zaprzecza. „GW: A słowa prezesa PiS – że to rząd rozpętał tę kampanię, że teraz każde słowo może być wezwaniem do mordu – czy to jest język nienawiści? – Poniekąd tak.” No i wszystko już pozostaje jasne.