Reklama
Rozwiń
Reklama

Lichwa w dawnej Warszawie

Niedawno dostałem rachunek z banku, a tam jak byk stało, że mój zysk z trzymania pieniędzy wynosi 0,01 proc., zaś overdraft obciąża mnie 30 proc. Lichwa – pomyślałem. I miałem rację. Za coś takiego w dawnej Warszawie kilku zawisło na gałęzi

Aktualizacja: 14.01.2012 09:00 Publikacja: 14.01.2012 08:56

Spłacanie procentów w roku 1885. To satyryczny rysunek z „Muchy”, przedstawiający emerytów pod okien

Spłacanie procentów w roku 1885. To satyryczny rysunek z „Muchy”, przedstawiający emerytów pod okienkiem bankowym. Podpis: „Miesięczne karmienie wężów odmiany Lich - wiarz”

Foto: Archiwum

Polecamy magazyn weekend.rp.pl

We­dle daw­nych de­fi­ni­cji – li­chwa to wy­zysk (czę­sto­kroć pod­stęp­ny) dłuż­ni­ka przez wie­rzy­cie­la. Drze­wiej to by­ły nie tyl­ko wy­so­kie pro­cen­ta, ale i do­dat­ko­we pro­wi­zje. Ce­lo­wa­li w tym głów­nie sta­ro­za­kon­ni, i to przez kil­ka stu­le­ci. Pie­nią­dze ro­bi­ło nie­wie­lu, ale odium spa­da­ło na ca­łą na­cję.

Jak na­pi­sał daw­ny var­sa­via­ni­sta Jan Sta­ni­sław By­stroń, pierw­si Ży­dzi po­ja­wi­li się w mie­ście pod ko­niec XIV w. Li­czą­ca oko­ło 100 osób wspól­no­ta za­miesz­ki­wa­ła re­jon Wą­skie­go Du­na­ju. Zaj­mo­wa­li się han­dlem oraz li­chwą do ro­ku 1483, w któ­rym to ksią­żę Bo­le­sław wy­rzu­cił ich z mia­sta.

Spra­wa po­zor­nie wy­da­je się pro­sta – Ży­dzi by­li u nas ko­ja­rze­ni z wy­so­ki­mi od­set­ka­mi od po­ży­czek, co brzyd­ko pach­nia­ło, stąd i nie­chęć do nich. Gdy jed­nak wgłę­bi­my się w ten pro­blem, spra­wa li­chwy za­czy­na wy­glą­dać ina­czej. Otóż w śre­dnio­wie­czu Ko­ściół za­bro­nił chrze­ści­ja­nom po­bie­ra­nia od­se­tek, a to uła­twi­ło Ży­dom czę­ścio­we prze­ję­cie ob­ro­tów pie­nięż­nych. Z dru­giej stro­ny mie­li­śmy, tak­że i w War­sza­wie, ułom­ność sys­te­mu fi­nan­so­we­go w za­sa­dzie nieuzna­ją­ce­go krót­ko­ter­mi­no­wych po­ży­czek. Ży­dzi by­li więc po­trzeb­ni, co po­twier­dzi­ło sa­mo ży­cie – po trzech la­tach po­wró­ci­li do mia­sta.

Jak wpaść i...

Na ła­mach „Dzien­ni­ka War­szaw­skie­go" z ro­ku 1855 zna­la­złem praw­dzi­wą bądź fin­go­wa­ną wy­po­wiedź li­chwia­rza, nie­ja­kie­go Szmu­la. Pi­sy­wał o nim m.in. Ha­skiel Ma­gen­fisch, czy­li li­te­rat Au­gust Wil­koń­ski. Ma dziś uli­cę na Bie­la­nach – oczy­wi­ście ja­ko Wil­koń­ski, a nie ja­ko Ma­gen­fisch. A co po­wie­dział Szmul? Otóż przy­tom­nie stwier­dził: „A kto ich psi­mu­sza brać od nas, czy ich cią­gnie­my za koł­nierz?".

Reklama
Reklama

Z ga­zet, ja­kie uka­zy­wa­ły się w tym cza­sie, jed­no­znacz­nie wy­ni­ka, że po­za nie­licz­ny­mi oszu­sta­mi resz­ta udzie­la­ła po­ży­czek z bar­dzo du­żym za­bez­pie­cze­niem, na krót­kie ter­mi­ny, ale z wy­so­ki­mi od­set­ka­mi. Ana­li­zę ca­łe­go zja­wi­ska dał wspo­mnia­ny już „Dzien­nik War­szaw­ski" w wie­lo­od­cin­ko­wej se­rii po­świę­co­nej sto­łecz­nej li­chwie. Przede wszyst­kim na wy­so­ki pro­cent po­ży­cza­li wów­czas już wszy­scy – skoń­czy­ły się za­ha­mo­wa­nia u ka­to­li­ków.

„– Pan po­trze­bu­jesz pie­nię­dzy? – Tak jest. – Na ja­ki za­staw? Na ze­ga­rek? Wie­le pan po­trze­bu­jesz? – Trzy­dzie­ści ru­bli".

I we­dług ro­ze­zna­nia re­por­te­ra ga­ze­ty „na dro­gi na­wet ze­ga­rek, ja­ko na fant, do­sta­je się zwy­kle czwar­tą al­bo i pią­tą część war­to­ści". Li­chwia­rza nie ob­cho­dzi­ło, skąd ten fant i ja­kie są do nie­go pra­wa. Spo­ro ry­zy­ko­wał, ale się opła­ca­ło. I tu do­cho­dzi­my do sed­na spra­wy.

Otóż na przy­kład w cza­sach ce­sa­rza Ju­sty­nia­na nor­ma praw­na ze­zwa­la­ła tyl­ko na sześciopro­cen­to­wy zysk, ale w śre­dnio­wie­czu w Ma­ło­pol­sce by­ło to w pew­nym okre­sie 54 proc., zaś w Wiel­ko­pol­sce dwa ra­zy ty­le. Wie­rzy­ciel z po­życz­ko­bior­cą ukła­da­li się po ci­chu, gdyż już w tam­tej epo­ce po­ja­wi­ły się pra­wa za­bra­nia­ją­ce po­ży­cza­nia sum pod za­staw zie­mi, nie­peł­no­let­nim, a tak­że bra­nia pro­cen­tów od pro­cen­tów. Tyl­ko że nie za­wsze te­go prze­strze­ga­no.

Roz­po­rzą­dze­nie pre­zy­den­ta RP z ro­ku 1924 ze­zwa­la­ło na od­set­ki nie wyż­sze niż 24 proc., a po kil­ku la­tach zmniej­szo­no je do 12. Tym­cza­sem jesz­cze w ro­ku 1855 krót­ko­ter­mi­no­we po­życz­ki na fan­ty spła­ca­no w War­sza­wie „do 20 od sta". I to na mie­siąc!

... wyjść z doł­ka

Ko­lej­na opo­wieść, ano­ni­mo­wa, ale być mo­że po­cho­dzą­ca spod pió­ra Ma­gen­fi­scha, do­ty­czy­ła nie­peł­no­let­nie­go „mło­dzień­ca, któ­ry za­cho­ro­wał na­gle na kie­szeń". Nikt go nie zmu­szał, ale on wziął po­życz­kę od nie­ja­kie­go Agat­ste­ina i miał pro­ble­my ze spła­ca­niem. A ten hul­taj za­czął na­li­czać pro­cen­ty od pro­cen­tów. Mło­dy w po­rę wy­spo­wia­dał się lu­dziom obe­zna­nym w prze­pi­sach, a ci przy po­mo­cy po­li­cji prze­ko­na­li li­chwia­rza, że pra­wo nie jest po je­go stro­nie. I ode­bra­no fan­ty pa­nu Sru­lo­wi Agatsteinowi, któ­ry „stra­tę tę trzy­ty­go­dnio­wą cho­ro­bą żół­cio­wą przy­pła­cił".

Reklama
Reklama

Me­cha­ni­ka pod­wyż­sza­nia dłu­gu by­ła sku­tecz­na przy udzie­la­niu po­ży­czek na „kwi­ty i we­xle", co szcze­gól­nie po­pu­lar­ne by­ło wśród „lu­bią­cych mod­ne ży­cie, a War­sza­wa by­ła bar­dzo dro­ga". Re­por­ter jed­nej ze sto­łecz­nych ga­zet ubo­le­wał, że znał „jed­ne­go, któ­ry tym spo­so­bem za po­ży­czo­nych trzy­dzie­ści ru­bli za­pła­cił ich czte­ry­sta, a na do­da­tek li­chwiarz co­dzien­nie by­wał u nie­go i mu­siał coś brać na dro­gę, a to cy­ga­ro, a to książ­kę...".

Szka­rad­nym zwy­cza­jem by­ło na­ma­wia­nie lu­dzi „cho­rych na kie­szeń" do fał­szo­wa­nia pod­pi­sów ich sze­fów. In­ny­mi sło­wy do pod­ra­bia­nia, jak to się wów­czas pi­sa­ło, „we­xli". Przy czym dłuż­nik nie­spła­ca­ją­cy na­wet pro­cen­tów za ka­rę mu­siał „pod­pi­sy­wać we­xel prze­wyż­sza­ją­cy w kil­ka­na­sób pier­wot­nie wy­po­ży­czo­ną su­mę".

Wspo­mnia­ny już Szmul po­sta­no­wił od­zy­skać pie­nią­dze od jed­ne­go z dość zna­nych sto­łecz­nych li­te­ra­tów. Na­pusz­czał róż­nych lu­dzi, ale to nie skut­ko­wa­ło. W koń­cu do­ko­nał ze swą ro­dzi­ną straj­ku oku­pa­cyj­ne­go, i to pa­ro­dnio­we­go. Li­te­rat ra­to­wał się przez zna­jo­me­go, któ­ry wpadł do do­mu, krzy­cząc, że pa­li się na Na­lew­kach. Ro­dzi­na Szmu­la pobiegła do miesz­ka­nia, a kie­dy wró­ci­li do li­te­ra­ta, zo­sta­ło im tyl­ko ukła­da­nie się przez okno. Aneg­dot­ka śmiesz­na, ale by­wa­ło i ina­czej. Obie stro­ny obi­ja­ły się set­nie, ko­rzy­sta­jąc z po­mo­cy osił­ków, a zna­ne są i przy­pad­ki wie­sza­nia lu­dzi na drze­wach.

XIX­-wiecz­ne li­chwiar­stwo by­ło uzu­peł­nie­niem ofi­cjal­ne­go sys­te­mu fi­nan­so­we­go i do­brze pro­spe­ro­wa­ło, ku za­do­wo­le­niu obu stron, je­śli obie po­tra­fi­ły wcze­śniej ra­cho­wać. Gdy jed­nak ktoś brał bez gło­wy, sys­tem nie znał li­to­ści. „Skut­kiem śledz­twa są­do­we­go przed nie­daw­nym cza­sem prze­ciw nim (li­chwia­rzom – przyp. red.) pro­wa­dzo­ne­go, oka­za­ło się iż z 75 ty­się­cy ru­bli wie­rzy­tel­no­ści na róż­nych dłuż­ni­kach praw­nie przez nich umo­co­wa­nych, za­le­d­wie 6 ty­się­cy słusz­nie wy­ma­gal­nych oka­za­ło się; resz­ta to by­ły tyl­ko pro­cen­ta od pro­cen­tów i sum­my wy­dar­te wszel­kie­go ro­dza­ju sza­chraj­skie­mi wy­bie­ga­mi".

Od koń­ca XVIII w. dzia­ła­ły w War­sza­wie ofi­cjal­ne lom­bar­dy po­ży­cza­ją­ce na ni­ski pro­cent pod za­staw przed­mio­tów. Tak­że ban­ki za­czę­ły udo­stęp­niać pie­nią­dze na krót­ki ter­min i li­chwa sta­ła się nie­zbyt opła­cal­na dla po­życz­ko­bior­ców.

No­wa li­chwa

Mi­ja­ły la­ta i sło­wo „li­chwa" na­bra­ło też in­ne­go zna­cze­nia. Po­le­ga­ło ono na za­wy­ża­niu cen, głów­nie na to­wa­ry co­dzien­ne­go użyt­ku, i nie­bo­tycz­nym pod­wyż­sza­niu czyn­szu miesz­ka­nio­we­go. Zja­wi­ska te po­ja­wi­ły się w War­sza­wie jesz­cze w trak­cie

Reklama
Reklama

I wojny światowej, a po­tem i po jej za­koń­cze­niu. Ta­kie ty­tu­ły ga­ze­to­we jak „Li­chwa wę­glo­wa" czy „Li­chwa miesz­ka­nio­wa" zda­rza­ły się dość czę­sto. Ze spo­łecz­ne­go punk­tu wi­dze­nia to przy­pad­ki nie­spra­wie­dli­wo­ści, z dru­gie­go zaś – nor­mal­nej gry ryn­ko­wej. Kie­dy cze­goś bra­ko­wa­ło, ce­na szła w gó­rę, ni­gdzie nie by­ło na­pi­sa­ne, że sprze­daw­ca mu­si coś sprze­dać, a nie mo­że ukry­wać w ma­ga­zy­nie na lep­sze cza­sy. Nie­co ża­ło­sną, a ma­ło sku­tecz­ną me­to­dą wal­ki z te­go ty­pu za­po­bie­gaw­czo­ścią, zwa­ną też pa­skar­stwem, by­ło wy­sła­nie do obo­zu w Be­re­zie Kar­tu­skiej kil­ku sto­łecz­nych li­chwia­rzy tuż przed wy­bu­chem II woj­ny świa­to­wej.

Po jej za­koń­cze­niu, w ra­mach wszech­obec­ne­go sys­te­mu po­li­cyj­ne­go, na li­chwę nie by­ło już pra­wie miej­sca. Wszy­scy mie­li mieć po rów­no, a ban­ki by­ły pań­stwo­we. Te­raz nie są i wy­my­śla­ją coś ta­kie­go, jak opi­sa­łem na po­cząt­ku. Cie­ka­we, czy ra­cję miał „Ro­bot­nik" z 1919 r., ty­tu­łu­jąc swój ar­ty­kuł „Śle­pa chęć zy­sku pro­wa­dzi w ot­chłań".

Polecamy magazyn weekend.rp.pl

We­dle daw­nych de­fi­ni­cji – li­chwa to wy­zysk (czę­sto­kroć pod­stęp­ny) dłuż­ni­ka przez wie­rzy­cie­la. Drze­wiej to by­ły nie tyl­ko wy­so­kie pro­cen­ta, ale i do­dat­ko­we pro­wi­zje. Ce­lo­wa­li w tym głów­nie sta­ro­za­kon­ni, i to przez kil­ka stu­le­ci. Pie­nią­dze ro­bi­ło nie­wie­lu, ale odium spa­da­ło na ca­łą na­cję.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Materiał Promocyjny
Aneta Grzegorzewska, Gedeon Richter: Leki generyczne też mogą być innowacyjne
Kraj
Czy Rafał Trzaskowski pójdzie w Marszu Niepodległości? Prezydent Warszawy odpowiedział
Kraj
Polska 2050 nie wskaże kandydata na wiceprezydenta Warszawy. „Najpierw zmiana polityki”
Kraj
Bilety na pociąg wyraźnie tańsze. „Stosujemy większą pulę promocyjną”
Materiał Promocyjny
Osiedle Zdrój – zielona inwestycja w sercu Milanówka i… Polski
Kraj
Spada przeciętne wynagrodzenie, maleje bezrobocie. Rynek pracy w Warszawie
Reklama
Reklama