Naciski gen. Andrzeja Błasika na pilotów można dopisać do listy smoleńskich kłamstw i manipulacji. Długiej listy. Mimo że wielu jest na nią impregnowanych, prawda wpycha się drzwiami i oknami - pisze w najnowszym numerze "Uważam Rze" Marek Pyza.
Oto upadł jeden z najczarniejszych mitów związanych z katastrofą Tu154M - o dowódcy Sił Powietrznych stojącym nad pilotami i zmuszającym ich do lądowania mimo skrajnie niekorzystnych warunków pogodowych. Błasika nie było w kokpicie. Opinia krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych zdruzgotała ustalenia rządowej komisji, a kolejne dni jej omawiania skompromitowały zespół kierowany przez Jerzego Millera. Były minister, a dziś wojewoda, przyznał, że jego "eksperci odczytali słowa, natomiast słów nie przypisali nikomu (?) z całego kontekstu zdarzeń w tym dniu i wszystkich okoliczności, które były znane, komisja uzupełniła tę nierozpoznaną osobę, przypisując ten głos generałowi Błasikowi". Skandal?
W wywiadzie dla "Uważam Rze" Ewa Błasik, wdowa po gen. Andrzeju Błasiku, mówi: "Nie ma słów, które byłyby w stanie wyrazić ból z powodu haniebnych, codziennych ataków na tak porządnego, mądrego, wzorowego żołnierza, ale też męża i ojca. Gdyby nie opieka, jaką czuję ze strony Ojca Świętego Jana Pawła II, a czuję ją każdego dnia, to nie wiem, jak bym sobie poradziła. (...) Rosjanie z całą premedytacją niszczyli honor polskich żołnierzy, oficerów, wreszcie całej polskiej armii. Odnosiłam wrażenie, że sprawiało im to jakąś sadystyczną przyjemność. Niestety, nie sposób uciec od konstatacji, że Rosjanom pomagali również Polacy, a w szczególności płk Edmund Klich. (...) Ja od początku wiedziałam, że męża w kokpicie nie było. Wiedziałam, że miał zwyczaj z załogą witać się przed lotem, a później do kabiny pilotów nie wchodził. Cieszyłam się jednak, że prawdy dowiedzą się też inni. Niestety, minister Miller i płk Edmund Klich idą w zaparte mimo oczywistych faktów" - mówi Ewa Błasik Cezaremu Gmyzowi.
"Dość Smoleńska" - krzyczą na nas prorządowe media przy każdej okazji - podsumowuje Jacek Karnowski. Ale nie mówią prawdy: one same chcą mówić i mówią o Smoleńsku nawet więcej niż my. Tyle że na swoich warunkach, i tak często niezgodnie z prawdą, z widoczną złą wolą. Byle osłonić swoich, poniżyć szukających prawdy i zniechęcić pozostałych. Za każdą cenę: nie liczy się honor polskich oficerów, ból rodzin, racja stanu. I ten ich upór jest najlepszą ilustracją wagi sprawy 10/04 - dziś dla Polski fundamentalnej, centralnej. Nie tylko dlatego, że dzieli ona Polaków, ale przede wszystkim dlatego, że rozbicie smoleńskiego salonu krzywych luster jest warunkiem koniecznym naprawy Rzeczypospolitej - tak jak podtrzymywanie tej fikcji jest aktem założycielskim updatowanej wersji III RP, z którą mamy dziś do czynienia.