Premier David Cameron, krytykując film „Żelazna dama", powiedział, że jest to obraz o starości. Dla mnie była to opowieść o przywództwie, o powołaniu polityka, aby zmieniać świat – pisze w najnowszym numerze „Uważam Rze" Piotr Zaremba.
„Kiedyś chodziło o to, żeby czegoś dokonać, teraz o to, żeby być kimś" – mówi w filmie Margaret Thatcher, stara kobieta miewająca halucynacje i kłopoty z pamięcią. To uwaga wygłoszona nawykłym do składania deklaracji ex cathedra głosem na kolacji, na której ludzie się zbierają, by zrobić żyjącej wspomnieniami pani polityk przyjemność. Była premier kieruje ją do kobiety, która chce jej wyrazić uszanowanie.
To dziwnie banalne, prościutkie zdanie, jakby z książki zawierającej umoralniające nauki jak żyć. To stwierdzenie staje się kwintesencją całego filmu.
Mniej nawet istotne, czy ma ona rację, fundując Wielkiej Brytanii twardą kurację powrotu do mieszczańskich wartości, gdy pieniędzy nie wydaje się ponad miarę, a każdego obywatela próbuje się uczyć przede wszystkim samodzielności, a nie życia na koszt państwa. Ważne, że ona w ten przekaz wierzy i próbuje go realizować, często bez oglądania się na polityczne konsekwencje. Kontrast z polityką współczesną, opartą na socjotechnice i sondażach, jest porażający.
Epoka rządów żelaznej damy to okres wyrwania się z poczucia schyłku siły Brytyjczyków – pisze w „Uważam Rze" Piotr Semka. I przedstawia „Alfabet epoki Margaret Thatcher". Oto przykład: