Błędy ortograficzne nawet w CV

Bronisław Komorowski, robiąc błędy ortograficzne, pokazał, że jest prezydentem większości Polaków, a na pewno wszystkich „Polakuf”. O czym informujemy poniżej, nie bez „bulu”

Publikacja: 21.07.2012 18:49

Błędy ortograficzne nawet w CV

Foto: copyright PhotoXpress.com

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Uznałam, że nie mogę już tego robić, bo oszaleję – opowiada Joanna Kolan, nauczycielka języka polskiego z Bydgoszczy, która zdecydowała się zarzucić sprawdzanie prac maturalnych z obawy o  własne zdrowie psychiczne. – Niech zajmują się tym ludzie bardziej odporni – tłumaczy.

Bo trzeba mieć i nerwy, i detektywistyczną żyłkę, by podczas lektury prac maturalnych wydedukować, że „fsgusze" to „wzgórze", a „blogeż" – jak się niektórym maturzystom wydaje – autor blogu. O „Potopie" można się dowiedzieć, że był „szwecki" z powodu „gwałtuw" na polskich kobietach. Z kolei w „Lalce" chodziło o „defraudatora pieniędzy", „arystokradczego" i „bez manierów". Izabela, która jest córką Starskiego, lub Judyma, wychowana „w kuluarach arystokracji" zwykle odrzucała „zaloty swych kokieterów". „Miała wnękliwe spojrzenie" i czasami „oddawała się duchowieństwu". Być może Wokulskiemu też by się oddała, choć go nie „lubiała" i miała „za ociemniałego potwora". Jednak gdyby ten potwór (lub „potfur") „pogłębił majątek", to kto wie... Może by się i w nim „zadłużyła".

Joannę Kolan najbardziej zadziwiła trzecia część „Dziadów", z której dzięki maturzystom mogła się dowiedzieć, że młodzież polską masowo wywożono na „kibelkach". Niektórzy mieli wątpliwości, czy to były „kibelki", „kobitki", czy „kobietki" (generalnie panie poganiane batem, by szybciej biegły na zsyłkę).

Wyobrażając sobie te zesłania, Joanna Kolan postanowiła nie katować się już maturami i nie psuć sobie więcej żadnego maja. Maturzyści bowiem potrafią go egzaminatorom gruntownie zohydzić. Sadzą kwiatki nie lepsze od tych, jakie niedawno zasadził prezydent Komorowski, odwiedzając ambasadę Japonii i wpisując do księgi kondolencyjnej słynne już zdanie: „Jednoczymy się w imieniu całej Polski z narodem Japonii w bulu i w nadzieji na pokonanie skutków katastrofy".

Dariusz Chętkowski, pisarz i publicysta, ale przede wszystkim polonista w łódzkim XXI LO, nie udzieli prezydentowi prostej rady, by zaczął się uczyć ortografii, bo to rada do niczego – nauka zasad pisowni bowiem wydaje się już ponad siły współczesnego Polaka.

Matóra dla każdego

W 2010 roku do sprawdzenia było ponad 1,7 miliona prac maturalnych, nad którymi głowiło się 28 tysięcy nauczycieli. Narzekali oni na niską świadomość językową maturzystów, prace zawierające kolokwializmy i wulgaryzmy, błędy nie tylko ortograficzne, ale też składniowe, logiczne, stylistyczne. – Kiedyś nie można było zdać matury, jeśli zrobiło się więcej niż trzy błędy ortograficzne – wspomina Chętkowski. – Teraz można ich zrobić nawet pół setki na każdej stronie.

Za rażącą nieznajomość zasad ortografii egzaminator może odjąć maksymalnie 3 punkty (na 50, które można dostać za pracę). Maturzystom przestało się już więc opłacać nawet zasłanianie się zaświadczeniem o dysleksji. – Jeszcze kilka lat temu były klasy, w których takie zaświadczenie miał co trzeci uczeń. Teraz prawie nikt mi ich nie pokazuje – wyjaśnia Chętkowski. Uczniowie nie tłumaczą się dysleksją, po prostu robią błędy i już. – Mniej osób stara się o zaświadczenie. Nie ma zwyżki – przyznaje Ewa Jakacka, wiceprzewodnicząca Polskiego Towarzystwa Dysleksji. – Powód to kryteria oceniania, które nie karzą już aż tak bardzo za błędy ortograficzne, a w niektórych przypadkach pozwalają w ogóle nie brać ich pod uwagę podczas oceny zadań – potwierdza Lucyna Grabowska, kierownik Działu Matur Centralnej Komisji Egzaminacyjnej.

Oczywiście – jak zauważa – najprościej byłoby jak kiedyś liczyć błędy i wpisywać maturzystom zero punktów za egzamin, ale nie na tym polega nowoczesne ocenianie. – Sprawdzać powinno się rzeczy najważniejsze: wiedzę oraz umiejętność wypowiadania się w dłuższej formie w sposób spójny i logiczny. Współcześni dydaktycy twierdzą, że ortografia nie jest najważniejsza. Poza tym język to przecież też gramatyka, odpowiednia składnia, frazeologia – wyjaśnia.

Oczywiście do CKE docierają głosy nauczycieli niezadowolonych z minimalizowania znaczenia ortografii, ale – jak się tu zauważa – buntuje się mniejszość. Na dodatek sytuacja jest paradoksalna: CKE broni uczniów, których nauczyciele chcieliby srogo karać za błędy, a przecież ktoś tych uczniów poprawnej pisowni nie nauczył. I prawdopodobnie sprawę zaniedbał już w podstawówce.

Na przykład Chętkowski w swoim liceum nie kładzie nacisku na ortografię, bo za późno i szkoda czasu. Rozliczany jest z tego, jak uczeń wypadnie na maturze, a skoro może wypaść dobrze, nie znając zasad... – Oczywiście kiedy sprawdzam prace klasowe, wytykam błędy i obniżam oceny, ale czuję się z tym trochę staroświecko – mówi z przekąsem.

– Ja też jeszcze walczę – dodaje Kolan. – Tłumaczę kolejnym uczniom, że jeśli każdy zacznie pisać, jak mu się podoba, to przestaniemy się rozumieć.

Uprzejmnie donoszę

Mimo ulgowego traktowania błędów ortograficznych wyniki matury z języka ojczystego nie są dobre – w ubiegłym roku uczniowie wypadli gorzej niż na egzaminie z języka angielskiego, niemieckiego, a nawet hiszpańskiego.

Profesor Jan Hartman z UJ już kilka lat temu bił na alarm, zauważając, co się dzieje z naszym językiem. Zaniepokojony tym, że co drugi student nie potrafi napisać poprawnie kilku prostych zdań, domagał się debaty. Oprócz takich półanalfabetów po tytuł magistra sięgają też wręcz analfabeci (mniej więcej co dziesiąty – jak wylicza profesor – ma objawy typowe dla kogoś, kto nie umie czytać ani pisać: stawia kulfony, które nie tworzą spójnych zdań, a jedynie zbitki pozbawione wielkich liter, kropek, podmiotów, orzeczeń i sensu). Profesorowi Hartmanowi wtórowało wielu innych nauczycieli akademickich, którzy zauważyli, że poziom językowych kompetencji spada na łeb na szyję – jeśli student ma coś napisać (nie na komputerze), sadzi byka na byku. Coraz częściej też wykładowcy natykają się na zdania zapisane fonetycznie, z czego wypływa prosty wniosek, że język polski zaczyna być znany już jedynie ze słyszenia.

Zauważa się to nie tylko na uczelniach. – Dobrze, że społeczeństwo nam się informatyzuje – tłumaczy Andrzej Bartyska, rzecznik Urzędu Kontroli Skarbowej w Gdańsku. Co roku do urzędu przychodzi coraz więcej donosów (formalnie: „doniesień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa") – od 2007 roku nastąpił 45-procentowy wzrost tej obywatelskiej twórczości i gdyby każdy pisał wyłącznie klasyczne donosy (kartka papieru wyrwana z zeszytu w kratkę odręcznie zapisana koślawym pismem z błędami), potrzeba byłoby sztabu ludzi do ich rozszyfrowania.

Hetnie popracóje

Nawet gdy nam wyjątkowo zależy i nie piszemy do urzędów w cudzej sprawie, anonimowo, ale w swojej i pod nazwiskiem, nie dość się przykładamy. Robimy byki, choćby w CV.

„Skończyłem liceóm, ale znam się na mórarce" – takie aplikacje dostaje wielu pracodawców. Niedbale pracy szukają nie tylko „móraże" („murasze" też) i nie tylko „tokaże", „żeźnicy", „chydraulicy" czy „kuharze".

– Wydawałoby się, że ludzie z wyższym wykształceniem powinni popełniać mniej błędów, a jednak robią je bardzo często – mówi Aneta Szczygieł, ekspert rynku pracy.

Kłopot mają nawet ci, którzy od razu chcą być menedżerami. Nie są jednak zdecydowani, czy chcą być „menagerem", „menadżerem", czy może „menedrzerem". – Nie sprawdzają pisowni, a mogliby przecież sięgnąć do słownika, poprawić błędy. Ale nie zadają sobie tego trudu. Wysyłają CV, myśląc, że jakoś to będzie – tłumaczy Marek Karczewski, który tak jak Aneta Szczygieł jest ekspertem portalu Praca.pl. Ten serwis zbadał ostatnio umiejętności językowe kandydatów szukających pracy. Okazało się, że aż czterech na dziesięciu popełnia błąd w pisowni zawodu, jaki wykonuje lub chce wykonywać. Prym wiodą ślusarze i właśnie menedżerowie – z tych ostatnich tylko połowa wie, jak poprawnie napisać to, czym się zajmuje. Co dziesiąty szuka pracy „manadzera", ale zdarza się, że chętnie przyjąłby stanowisko „akont manadzera".

Błędy ortograficzne to dyskwalifikacja, zwłaszcza gdy w jednym zdaniu pojawi się więcej niż jeden – ostrzegają eksperci rynku pracy. Ale kto ich teraz posłucha, skoro językowe wpadki zdarzają się nawet temu, kto zajął najwyższą posadę w kraju?

– Ja o „bulu" prezydenta nawet nie rozmawiałam z uczniami – przyznaje Joanna Kolan. – Bo o czym tu dyskutować? Nawet nie chodzi o to, że nie wypada narażać głowy państwa na śmieszność. W klasie nikt by się nie śmiał, zaręczam. Panowałaby raczej grobowa cisza.

Marzec 2011

Tekst z archiwum tygodnika "Przekrój"

Uznałam, że nie mogę już tego robić, bo oszaleję – opowiada Joanna Kolan, nauczycielka języka polskiego z Bydgoszczy, która zdecydowała się zarzucić sprawdzanie prac maturalnych z obawy o  własne zdrowie psychiczne. – Niech zajmują się tym ludzie bardziej odporni – tłumaczy.

Pozostało 97% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej