- Zaczęliśmy od dyni, cukinii i poziomek. Myślimy o uprawie owoców i posadzeniu kwiatów – wymienia Piotr Kojta-Kowalski, który wspólnie z grupą sąsiadek i sąsiadów założył miejski ogród warzywny na warszawskiej Pradze przy Pałacyku Konopackiego. Zapomniany dotąd teren zamienił się w zadbany ogródek. Mieszkanki i mieszkańcy organizują dyżury, podczas których doglądają i podlewają sadzonki. Pomagają im w tym okoliczne dzieciaki. Rośliny rosną jak na drożdżach. Teraz planują budowę kompostowników.
To nie grupy „nawiedzonych ekoaktywistów takich inicjatyw jest coraz więcej. Przydomowe grządki pojawiły się także w innej części stolicy, przy ulicy Radzymińskiej. Z kolei w pierwszej w Warszawie ekologicznej bibliotece na Białołęce przygotowano miejsce, w którym dzieciaki nauczą się sadzić kwiaty, uprawiać warzywa oraz owoce. Podobnie edukować się mogą maluchy z podwrocławskiej Bielawy. Gmina postawiła na ekologię i otworzyła przedszkole, w którym powstały pagórki, doliny, rzeka piaskowo-kamienna, a w ogrodzie urządzono kącik, gdzie dzieci uprawiają warzywa. Coraz popularniejsze staje się też łączenie sztuki z ekologią. Biuro Wystaw Artystycznych w Zielonej Górze założyło ogród pod hasłem „Warzywniak". W przedsięwzięciu wzięli udział mieszkańcy, którzy przynosili własne sadzonki. Podobna akcja zawitała tego lata do Laboratorium Centrum Sztuki Współczesnej. Tam Juliette Delventhal, szefowa kuchni pochodząca z San Francisco, i artysta Paweł Kruk realizują projekt „We're Like Gardens". Na parkowym terenie pojawiły się bazylia, oregano, pomidory, papryki i kapusta. Akcja odbywa się w ramach artystyczno-społecznego festiwalu Zielony Jazdów, który gości wokół CSW od 21 lipca do połowy września. W ramach festiwalu odbywają się wspólne sadzenie roślin, spotkania kulinarne, warsztaty, wykłady oraz dyskusje na temat slow foodu, alternatywnych rozwiązań wobec masowej produkcji i konsumpcji.
Rewolucja z motyką w tle
Gdzie należy szukać korzeni współczesnych ruchów ogrodniczych? Idea ta zwykle rozkwita podczas kryzysu, kiedy ceny żywności rosną w zastraszającym tempie, a z czasem dostawy świeżych warzyw i owoców stają się nieregularne. Jedne z pierwszych miejskich ogródków warzywnych rozkwitały w okresie wielkiego kryzysu w roku 1929. Ogrodniczy boom nastąpił również podczas II wojny światowej. Uprawa własnej marchewki stanowiła gwarancję posiłku, ale było w tym coś więcej. Podnosiła morale zaangażowanych w wojnę społeczeństw Wielkiej Brytanii czy Stanów Zjednoczonych. Z kolei upadek Związku Radzieckiego przyczynił się w dużej mierze do ekspansji miejskiego ogrodnictwa na Kubie – szczególnie w obrębie Hawany. Pozbawieni importowanych z ZSRR pestycydów i nawozów mieszkańcy oraz mieszkanki stolicy zgłębili tajniki uprawy roślin, która dziś zapewnia wyżywienie ponad połowie ludności miasta. Również obecny kryzys spowodował, że miejskie ogródki zaczęły kiełkować we wzmożonym tempie. Detroit – niegdyś stolica przemysłu samochodowego – stanowi dziś arenę dla prężnych społeczno-ogrodniczych inicjatyw.
Prawo do miasta
Najczęściej miejskie ogrody powstają na zasadzie zaskłotowania leżącego odłogiem terenu. Grupa mieszkańców czy aktywistów na własną rękę sprząta, organizuje, adaptuje daną przestrzeń pod uprawę warzyw i innych roślin. Dużo tego typu inicjatyw pojawiło się w latach 70. w Nowym Jorku. Działania ogrodników i ogrodniczek rzucały wyzwanie nieudolnej polityce władz miasta. Z czasem miasto postanowiło wspomóc nowojorskich zapaleńców, m.in. wydzierżawiając teren za symbolicznego dolara na rok oraz tworząc program Operation Green Tumb, w ramach którego dostarczano ogrodni(cz)kom narzędzia oraz wiedzę z zakresu uprawy roślin. Dzisiaj w Nowym Jorku znajduje się około tysiąca ogrodów warzywnych. Udany przykład symbiozy ruchu ogrodniczego z władzami miasta stanowi również berliński Prinzessinnengarten – wielofunkcyjny ogród, w którym można zjeść obiad przygotowany z lokalnych warzyw, kupić sadzonki lub przeczytać książkę (na miejscu działa biblioteka).