W Ministerstwie Spraw Zagranicznych wpadka goni wpadkę. Każda naraża białoruskich opozycjonistów na szykany ze strony reżimu Aleksandra Łukaszenki. Błędy MSZ sprawiają też, że Polska traci możliwość prowadzenie wiarygodnej polityki w regionie.
Politycy i dyplomaci zwracają uwagę na bałagan w resorcie, rywalizację poszczególnych departamentów, złe prawo, które nie przewiduje tajemnicy dyplomatycznej. Zauważają, że kierownictwo resortu nie wyciąga wniosków z kolejnych wpadek.
Ofiarą najpoważniejszej z nich padł białoruski opozycjonista Aleś Bialacki. W czerwcu 2011 r. polska prokuratura na prośbę białoruskich władz udostępniła Mińskowi wyciągi z polskiego konta bankowego Bialackiego, z którego finansował on działalność swojego Centrum Praw Człowieka Wiosna. MSZ nie poinformował prokuratury o znaczeniu tej informacji, mimo że – jak niedawno ujawniła „Rz" – sam Bialacki prosił polskich dyplomatów, by nie podawali informacji o koncie. W rezultacie działacz został aresztowany i skazany na 4,5 roku w łagrze.
Szef resortu Radosław Sikorski wystosował wtedy oficjalne przeprosiny i zapowiedział, że do podobnych błędów więcej nie dojdzie. Nie był to jednak ostatni przypadek, kiedy ministerstwo naraziło działaczy białoruskiej opozycji na represje władz.
Jak ujawniła w ubiegłym tygodniu „Rz", MSZ przesłał – jawną pocztą, z pieczątką resortu – niektórym z nich PIT-y za diety, które przydzielił białoruskim uczestnikom konferencji organizowanej przez polską prezydencję w UE. Ministerstwo tłumaczyło, że konferencja i udział w niej białoruskich działaczy były jawne, a oni sami nie spotkali się z „nieprzyjemnościami" ze strony władz w Mińsku.