"Rzeczpospolita" przykłada do niej większa wagę: "Już kilka godzin po przyjęciu od prezydenta Janosa Adera misji utworzenia rządu premier Viktor Orban złożył w Warszawie swoją pierwszą oficjalną wizytę zagraniczna po wygranych wyborach". Świat się zmienia, szefowie państw tej rangi co Węgry jeszcze do niedawna udawali się z pierwszymi wizytami do Brukseli, USA, do Niemiec, Francji...
Zawierucha na Ukrainie trwa, skutki są wielorakie: "Krymscy Tatarzy w coraz ostrzejszym konflikcie z rosyjdką władzą", "Antykijowska ofensywa Moskwy w internecie", "Rosja słono zapłaci za Ukrainę" - to tytuły z "Gazety Wyborczej".
"Wojna-chaos z syndromem post-Majdanu" - to tytuł z "Dziennika Gazety Prawnej".
"Putin nakazuje "ochotnikom" wesprzeć separatystów", "Kreml ma tylko Donbas" - to tytuły z "Rzeczpospolitej". Zwłaszcza pod tym ostatnim tytułem zawartych jest wiele informacji godnych zastanowienia, Autor artykułu, Jedrzej Bielecki, pisze: " Ukraina jest podzielona na 24 regiony, w tym okupowany przez Rosjan Krym. Co prawda w poniedziałek "nieznani sprawcy" spalili w Mikołajewie oddział należącego do Ihora Kołomojskiego PrivatBanku, jednak Moskwie nie udało się wzniecić w tym strategicznie położonym między Donieckiem a Odessą regionie otwartego buntu. Nie doszło do tego także w sąsiednim Zaporożu. A w Odessie się okazało, że mimo bierności milicji zorganizowani zwolennicy utrzymania jedności Ukrainy, w tym także piłkarscy, stawili czoło separatystom. Spokój udało się także utrzymać w Dniepropietrowsku, ale znów nie dzięki działaniom Kijowa, tylko gubernatora, którym został mianowany właśnie Kołomojski".
Kiedy skończy się zawierycha na Ukrainie? Gdy wyczerpią się siły "Złego Ducha" czyli Rosji. Jacek Rostowski w rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem ("Rzeczpospolita", A6) prorokuje, kiedy to nastąpi. Na pytanie dziennikarza, jak długo Rosja może wytrzymać sankcje ekonomiczne, odpowiada: "Jest dzisiaj dużo słabsza niz za czasów zimnnej wojny, a Zachód dużo silniejszy. Wobec tego byłby to okres maksymalnie od pięciu do dziesięciu lat".
Są ludzie, którzy z zasady nie chodzą do kina na polskie filmy, ale też są tacy, którzy dla zasady chodzą na nie. Urszula Zielińska pokazuje, ("Rz", Ekonomia & Rynek, B1) jak wygląda stosunek polskich kinomanów do polskich filmów: "Wprawdzie krajowym produkcjom trudno będzie pobić rekord z 2011 r., gdy bilety na polskie filmy stanowiły 30 proc. sprzedanych, to jednak ich siła jest ciągle widoczna. Od przynajmniej trzech lat polskie produjkcje plasują się w pierwszej piątce najpopularniejszych kinowych tytułów".