Marek Falenta - główny podejrzany w aferze taśmowej - publicznie twierdził, że służby specjalne wiedziały o podsłuchiwaniu polityków i urzędników – bywalców popularnych warszawskich lokali zanim sprawę ujawnił tygodnik „Wprost". Bo to właśnie biznesmen miał o tym już w zeszłym roku informować agentów. Prokuratura uznała, że w śledztwie musi te wszystkie kwestie zbadać.
- Postępowanie dotyczy ewentualnego przekroczenia uprawnień lub niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy ABW i CBA w związku z brakiem należytej reakcji na informacje od Marka F. odnośnie podsłuchiwania polityków w warszawskich restauracjach – mówi „Rz" Przemysław Nowak, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Dotąd w tej sprawie trwało postępowanie sprawdzające. Jednak teraz prokuratorzy uznali, że niektóre czynności niezbędne do tego, by zweryfikować słowa biznesmena i zachowanie funkcjonariuszy służb, mogą przeprowadzić tylko w ramach śledztwa (ujawnił to portal TVN24.pl).
Marek Falenta - biznesmenem z branży węglowej to główny podejrzany w głośnej aferze taśmowej. Prokuratura twierdzi, że Łukasz N. i Konrad L. – menedżer i kelner ze znanej restauracji nagrywali potajemne rozmowy polityków właśnie w porozumieniu z Falentą i jego szwagrem Krzysztofem R. Cała czwórka ma zarzuty za nielegalne podsłuchy.
Sam biznesmen zaprzecza, by miał z podsłuchami cokolwiek wspólnego i twierdzi, że został „wrobiony" w aferę przez „baronów węglowych" z zemsty za to, że chciał sprowadzać tani węgiel ze wschodu.