Oczka pani premier. Trzy zwycięskie strategie PO

Kampania w miastach. Jak Platforma zagrała w Radomiu, Elblągu i Poznaniu.

Aktualizacja: 03.12.2014 12:05 Publikacja: 03.12.2014 01:00

Nowy prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak

Nowy prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak

Foto: Fotorzepa/ Bartosz Jankowski

Platformie Obywatelskiej udało się odbić w wyborach trzy niezdobyte do tej pory miasta: Poznań, Radom i Elbląg. Pozwoliły na to odmienne strategie walki z kandydatami wspieranymi przez PiS.

Prezent dla miasta

To niespełna ćwierćmilionowe miasto na południowym Mazowszu urosło do rangi symbolu. Jak przyznaje Donald Tusk, w ostatnich wyborach jego następczyni Ewa Kopacz postawiła sobie za jeden z najważniejszych celów odbicie Radomia.

Powody są dwa. Po pierwsze, to miasto jest jej matecznikiem. Wychowała się tu i tu stawiała swe pierwsze polityczne kroki. Po wtóre – Radom był jednym z niewielu miast w Polsce rządzonych przez PiS. Prezes Jarosław Kaczyński bywał tu częstym gościem i wielokrotnie sławił rządy prezydenta Andrzeja Kosztowniaka, który m.in. jako pierwszy w kraju wzniósł pomnik jego brata.

Kopacz rzuciła na szalę wszelkie instrumenty, które ma w ręku premier. Regularnie przyjeżdżała w trakcie kampanii do miasta. Tuż przed pierwszą turą na konwencji wyborczej w Radomiu oświadczyła: – Powiem to, czego może nie powinnam mówić: Przez najbliższy rok Radom będzie moim oczkiem w głowie.

Jednocześnie straszyła PiS: – Oni nie lubią Europy. Dlatego nigdy w Radomiu, dopóki będą ci ludzie, nie będziemy mieć Europy.

Za sprawą zręcznej kampanii PO w dużych miastach PiS przegrał bardziej niż w poprzednich latach

Przedstawiając kandydata PO na prezydenta swego zaufanego posła Radosława Witkowskiego, powiedziała nawet, że „to prawdziwy Polak" – co Kaczyńskiemu nie uszłoby płazem. Sam Witkowski zaś jasno wyłożył, jak to jest być oczkiem w głowie pani premier.

– Jeszcze nigdy premierem Rzeczypospolitej nie była osoba, która reprezentuje nasze miasto. Jeszcze nigdy za inwestycje w kraju nie odpowiadał minister, który pochodzi z Radomia – mówił o minister infrastruktury i rozwoju Marii Wasiak, koleżance Kopacz. – Mam bezpośredni kontakt z premier i nie będę musiał, jak obecny prezydent, pisać niegrzecznych listów z długą lista żądań.

Także w Radomiu Kopacz zakończyła ogólnopolską kampanię PO, atakując Kosztowniaka tak ostro, jak żadnego innego kandydata PiS. – Za jego rządów zadłużenie miasta wzrosło o 500 proc. Miejskie urzędy stały się biurami pośrednictwa pracy dla znajomych. A wielu mieszkańców przeniosło się do innych miast – mówiła na dwa dni przed wyborami.

I przedstawiła swą receptę: – Sytuację tę może zmienić Radosław Witkowski. Oddam na niego swój głos. Chcę wrócić do Radomia, nawet będąc na emeryturze.

Takiemu emocjonalnemu zaangażowaniu pani premier towarzyszyły konkretne decyzje rządu, które miały przekonać radomian do wsparcia kandydata obozu władzy. Tuż przed wyborami rozpoczęła działalność Polska Grupa Zbrojeniowa, strategiczna spółka Skarbu Państwa, co ma służyć konsolidacji rozdrobnionej zbrojeniówki. Dla Radomia, gdzie tradycje produkcji broni sięgają II RP, to jedna z najważniejszych gałęzi przemysłu.

I właśnie to miasto wyznaczono na siedzibę PGZ, co jest jasnym sygnałem, że tamtejsze zakłady będą kluczowe i zabezpieczone podczas konsolidacji. – Początkowo pracownicy ministerstw, którzy przenieśli się do PGZ ze względu na większe pieniądze, zastanawiali się, czy dojeżdżać z Warszawy do Radomia codziennie, czy zostawać tam na cały tydzień. Okazało się to niepotrzebne, bo PGZ ma biuro w Warszawie, które jest de facto siedzibą firmy. Centrala w Radomiu to fikcja, polityczna decyzja pod publiczkę – opowiada członek zarządu jednej z firm związanych z handlem bronią.

Cztery dni przed pierwszą turą wyborów Kopacz mówiła: – Serce przemysłu zbrojeniowego będzie biło w Radomiu, to powód do dumy.

W jej obecności podpisano wówczas umowę na wyprodukowanie przez zakłady Mesko 13 tys. pocisków do czołgów Leopard 2. Jej wartość to niemal ćwierć miliarda złotych.

Ucieczka od szyldu

Podsypywanie pieniędzy do tych samorządów, które trzeba zdobyć, albo za wszelką cenę utrzymać było jednym ze sposobów Platformy na kampanię. Ale niejedynym.

Tam, gdzie to było konieczne, Platforma uciekała od swego partyjnego szyldu, popierając kandydatów niezależnych albo cieszących się poparciem koalicyjnego PSL. Szczególnie wyraźne było to w Elblągu, mieście, które rok temu stało się widowiskową areną potyczki Platformy i PiS.

Problemy PO w Elblągu zaczęły się wiosną minionego roku. Mieszkańcy odwołali prezydenta Grzegorza Nowaczyka z Platformy, który rządził w ratuszu od 2010 r. Inicjatorzy referendum zarzucali władzom niekompetencję, arogancję i utratę zaufania mieszkańców.

W 125-tysięcznym mieście doszło do przyspieszonych wyborów, w których starły się główne ogólnopolskie siły polityczne.

To była ostra i brudna kampania, z taśmami i aferami w tle. Do Elbląga ciągnęły pielgrzymki partyjnych liderów, na czele z Tuskiem i Kaczyńskim. Wybory przyspieszone ostatecznie wygrał PiS, obsadzając na prezydenckim fotelu swego radnego Jerzego Wilka. Przegrała z nim lokalna posłanka PO Elżbieta Gelert.

Tym razem o kampanii w Elblągu było cicho. Głośno zrobiło się na nowo, gdy okazało się, że po roku rządów Wilk przegrał. Pokonał go Witold Wróblewski, teoretycznie kandydat niezależny, ale tak naprawdę działacz PSL, którego poparła PO.

Platforma uznała, że jej szyld w Elblągu nie daje gwarancji sukcesu, więc wolała poprzeć kandydata ludowców, licząc na udział w profitach z jego zwycięstwa. – Uznaliśmy, że aby wygrać z Wilkiem, musimy wystawić z PSL wspólnego kandydata. Że nie możemy sobie pozwolić na konkurowanie – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" Gelert.

W decydującym starciu na Wilka głosowało 13 925 osób (44,8 proc.), na Wróblewskiego zaś 17 180 (55,23 proc.). – Pośrednio zwyciężyliśmy – cieszy się Gelert. W porównaniu z zeszłorocznymi przyspieszonymi wyborami Wilk stracił prawie 3,5 tys. głosów. A Platforma tylnymi drzwiami wróciła do władzy w ratuszu.

Walka na całego

Jednak najbardziej brawurową – i poniekąd bratobójczą – operację Platforma przeprowadziła w Poznaniu. Partia doprowadziła do usunięcia z urzędu Ryszarda Grobelnego, wieloletniego prezydenta miasta. Gdy Grobelnego wybierano na prezydenta w 1998 r., nie było jeszcze ani Platformy, ani PiS, a władze miast wybierali nie wyborcy, lecz radni. W pierwszych wyborach bezpośrednich w 2002 r. Grobelny wystartował już jako kandydat nowo powstałej Platformy. Od tego momentu jego relacje z PO były burzliwe i mocno skomplikowane.

W 2006 r. wystartował jako kandydat niezależny i pobił swą konkurentkę z Platformy. Przed wyborami w 2010 r. sam się do PO zapisał, by wystąpić po pół roku, gdy partia nie wyznaczyła go na kandydata do prezydentury. I znów wystartował jako niezależny, pokonując konkurenta z PO.

W tym roku władze wielkopolskiej Platformy nie chciały słyszeć o porozumieniu z Grobelnym na wzór paktów zawieranych przez PO z innymi niezależnymi prezydentami. – Dostałem zgodę premiera na ten wyjątek – przyznaje w rozmowie z „Rzeczpospolitą" szef wielkopolskiej PO Rafał Grupiński. To on zaproponował kandydowanie w imieniu PO Jackowi Jaśkowiakowi, biznesmenowi, który politycznie wywodzi się z ruchów miejskich.

– Czułem, że nadchodzi kryzys poparcia dla wiecznych prezydentów w dużych miastach – twierdzi Grupiński. I wylicza: – Poznaniacy mieli dość Grobelnego ze względu na błędy w zarządzaniu miastem, ślimaczące się inwestycje i niedotrzymywanie obietnic.

Kampania w Poznaniu była jedną z najbrutalniejszych – jak to w rodzinie. Platforma zręcznie wykorzystała wizerunkowe błędy prezydenta, obsadzając go w roli religijnego fundamentalisty.

Czy Grobelny odpowiadał za zakaz grania spektaklu „Golgota Picnic"? Czy przyłożył rękę do odwołania koncertu kontrowersyjnego deathmetalowego zespołu Behemoth? Czy odwołał szefową Teatru Ósmego Dnia Ewę Wójciak za jej antyklerykalne tyrady? Nawet jeśli nie, to Platforma zdołała przekonać poznaniaków, że Grobelny gotuje im ideologiczną krucjatę.

– Ten konserwatywny kierunek Grobelnego w kulturze zraził środowiska opiniotwórcze – uważa Grupiński.

Grobelny nigdy nie był ani szczególnie religijny, ani szczególnie konserwatywny. Był pragmatyczny. Przed wyborami zaczął się pokazywać w otoczeniu kościelnych hierarchów i zamawiał msze dla studentów. Grał o elektorat PiS, bo nie mógł liczyć na elektorat PO. Choć PiS go formalnie nie poparł, to partia po cichu mu pomagała.

Prezydent dobrze odczytał trend tych wyborów – wzrost notowań kandydatów PiS. Pomylił się jednak co do jego siły. W tych wyborach kandydaci na prezydentów z ramienia PiS wypadli najlepiej od 2002 r., gdy wprowadzono wybory bezpośrednie. Tyle że zdobywając średnio po ok. 40–45 proc. głosów, i tak nie wygrali. A Grobelny poległ razem z nimi.

Z czwartych wyborów bezpośrednich prezydentów miast PiS, choć wzmocniony, tradycyjnie wychodzi przegrany. Za sprawą zręcznej kampanii Platformy w dużych miastach – nawet bardziej niż zwykle.

Kraj
Relacje, które rozwijają biznes. Co daje networking na Infoshare 2025?
Kraj
Tysiąc lat i ani jednej idei. Uśmiechnięta Polska nadal poszukuje patriotyzmu
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Kraj
Jak będzie wyglądać rocznica koronacji Chrobrego? Czołgi na ulicach stolicy
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Kraj
Walka z ogniem w Biebrzańskim Parku Narodowym. „Pożar nie jest opanowany”
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne